Saga o gwiezdnej kobiecie, czyli wyznanie…
Data: 19.04.2024,
Kategorie:
małżeństwo,
Fantazja
uwodzenie,
siostry,
śmierć,
Autor: Agnessa Novvak
... właśnie…
Spięłam się więc w sobie jeszcze mocniej, próbując skupić się na pozytywach, których wbrew pozorom nie było wcale tak mało. Bynek może i nie był bogaty z domu, lecz przyobiecał mi z bolesną szczerością, że nawet jeśli na początku nie będzie w stanie zapewnić warunków, do jakich byłam przyzwyczajona, to zrobi wszystko, by jak najszybciej to zmienić. I faktycznie – na przykład zaskakująco szybko załatwił nam przydział na wspólne mieszkanie. Owszem, niby nikt mnie w nim nie wyręczał choćby w paleniu w piecu, lecz przecież mieliśmy do dyspozycji nie tylko całe dwa pokoje i całkiem sporą kuchnię, lecz także toaletę wewnątrz, a nie na korytarzu, jak wielu nam podobnych na dorobku.
Także na sąsiadów starałam się nie narzekać, bo to przecież ja nieszczególnie pasowałam do wszechobecnego dokoła śląskiego proletariatu, a nie odwrotnie. A skoro tak było… cóż, o ile mieszkając z rodzicami czy Zdzichem mogłam jeszcze ignorować pewne sprawy, o tyle teraz nie miałam już innego wyjścia – musiałam jak najszybciej z wciąż zalatującej warsiewskimi fiołeczkami laluni przeistoczyć się w dychającą wunglem frelę! Choćby nawet taką mocno przystrojoną i przypudrowaną, ale zawsze! Uczyłam się więc jeszcze pilniej niuansów językowych, chodziłam po muzeach, poznając wcale niełatwą historię regionu, a przede wszystkim poprosiłam Bynka, by pokazał mi dokładnie taki Śląsk, jak sam znał. Ze wszystkimi blaskami, cieniami i wszystkimi odcieniami szarości pomiędzy. Do bólu prawdziwy.
Bynek ...
... zaś – jak to on – zabrał się do powierzonego mu zadania z godnym podziwiania entuzjazmem i w ledwie kilka tygodni odkrył przede mną więcej, niż sama zdołałam poznać w ciągu paru ostatnich lat. Oprowadzał mnie z takim samym zapałem zarówno po pokrytych przedwiecznym pyłem, brudem i biedą ciemnych zaułkach zapomnianych przez Boga osiedli, jak i zatopionych pośród drzew oraz krzewów urokliwych parkach. Opuszczonych gliniankach, z których wciąż sterczały zardzewiałe resztki na wpół zatopionych maszyn, oraz tętniących życiem rynkach otoczonych zapierającej dech w piersiach urody kamienicami, przy których stołeczna starówka nieraz sprawiała wrażenie ubogiej krewnej. Korzystając ze znajomości tajniackich przejść wprowadzał mnie na niedostępne dla obcych hałdy, kopalnie, huty i inne – wciąż czynne, bądź już wyłączone z użytku – zakłady przemysłowe, których ogrom podziwiałam z zapartym tchem. A że byłam od małego wprawiona w podobnych eskapadach, to nie bojąc się zmęczyć, ubrudzić ani też podrapać kolan czy łokci, szybko zasłużyłam u Bynka na autentyczny szacunek. Do tego stopnia, że z coraz większą dumą zaczął przestawiać mnie swoim znajomym nie tylko jako ładniutką narzeczoną, lecz przede wszystkim świetną kompanionkę, którą należało traktować jak równą sobie.
W takiej sytuacji naprawdę nie miałam za złe, że Bynek był w gruncie rzeczy prostym chłopakiem z prostymi potrzebami i równie prostym podejściem do życia. Nie interesowała go za bardzo sztuka – chyba że był to sztukamięs z ...