Saga o gwiezdnej kobiecie, czyli wyznanie…
Data: 19.04.2024,
Kategorie:
małżeństwo,
Fantazja
uwodzenie,
siostry,
śmierć,
Autor: Agnessa Novvak
... tłuczonymi kartoflami i sosem chrzanowym – kultura pod postacią inną niż zabawa w lokalnej tancbudzie, a czytać lubił co najwyżej lokalne słupy ogłoszeniowe, na których owe zabawy były zapowiadane. Znacznie ważniejsze było dla mnie to, co i jak był w stanie dla mnie zrobić. A robił dosłownie wszystko i z tak szczerym oddaniem, aż czasami było mi wstyd, że mogłam się za to odwdzięczyć najwyżej uśmiechem czy innym całusem.
Mimo tych wszystkich wspaniałości wciąż pozostawał jednak pewien problem, którego nijak nie potrafiłam rozwiązać. Mianowicie: seks. I to z co najmniej dwóch powodów. Pierwszym była deklaracja Bynka, który tuż po zaręczynach zapowiedział z całkowitą powagą, iż ze względu na szacunek do mnie pragnie zachować czystość aż do ślubu. Cóż – jeśli o mnie chodziło, to wolałabym po prawdzie, aby mnie brał dzień w dzień, lecz nie chciał nawet słyszeć o zmianie zdania. Chcąc nie chcąc uzbroiłam się więc w cierpliwość, zwłaszcza że urządzanie wspólnego lokum i załatwianie wszelkich spraw okołoślubnych przeciągało się niemiłosiernie. Wreszcie jednak nadszedł ów wyczekiwany z dawna, wiosenny poranek roku tysiąc dziewięćset trzydziestego drugiego, gdy w akompaniamencie jazgoczącej orkiestry Bynek przeniósł mnie w białej sukni przez próg naszej małżeńskiej już sypialni.
I tutaj pojawiła się druga kłopotliwa kwestia, w postaci już nie ilości, a jakości naszego pożycia. Nie, żeby mój nowo poślubiony mąż się nie starał, wręcz przeciwnie, tylko… być może miałam po ...
... prostu zbyt wygórowane wymagania? Ostatecznie zdążyłam nabrać doświadczenia w ramionach starszego, otwartego na eksperymenty mężczyzny – żeby nie wspomnieć po raz kolejny o posiadaniu kochanki o mocno perwersyjnych skłonnościach – natomiast Bynek również w tej kwestii był młodzieniaszkiem. Na dodatek chorobliwie wręcz nieśmiałym. I o ile owa nieśmiałość na początku była nawet urocza, a zdecydowanie zbyt krótki czas zbliżeń zrzucałam na niedoświadczenie i nerwy, o tyle po pewnym czasie zaczęłam odczuwać zwyczajny brak satysfakcji czy wręcz zaniedbanie. Ot – kładliśmy się do łóżka, poprzytulaliśmy, pomizialiśmy to oraz owo, potem następował trzyminutowy stosunek w dwóch pozycjach i koniec. Co prawda kombinowałam ile tylko się dało, lecz mimo to nie potrafiłam przekonać Bynka choćby do całowania czegokolwiek znajdującego się poniżej piersi. A przecież i Zdzicho, i zwłaszcza Aniela nie stronili od jakże uwielbianych przeze mnie minetek.
Jakby tego było mało, zaczęła mnie przytłaczać proza życia. Przeładowana codziennymi obowiązkami, niespełniona erotycznie i marząca skrycie o nieuchwytnym „czymś więcej”, upodabniałam się niepostrzeżenie do otaczających mnie do bólu zwyczajnych, pozbawionych większych ambicji kobiet, prowadzących równie zwyczajną i mało ambitną egzystencję, opartą o dawno przebrzmiałą maksymę: „Kinder, Küche, Kirche”. I nie – nie uważałam je przez to za jakieś gorsze, wręcz przeciwnie! Imponowały mi zaradnością, pracowitością, odpowiedzialnością, stawianiem dobra ...