Saga o gwiezdnej kobiecie, czyli wyznanie…
Data: 19.04.2024,
Kategorie:
małżeństwo,
Fantazja
uwodzenie,
siostry,
śmierć,
Autor: Agnessa Novvak
... siebie, lecz zignorowała moją troskę, ostentacyjnie łyknęła jakieś proszki i położyła się na łóżku, żeby „przeszła jej migrena”. I tak przechodziła mniej lub bardziej przez tydzień, miesiąc, aż wreszcie pewnego letniego dnia już tego nie zrobiła i musieliśmy ją, całą w boleściach, zawieźć do szpitala.
Nie zdążyłam nawet dobrze pojąć powagi sytuacji, a już dłonią tak roztrzęsioną, że ledwo byłam w stanie utrzymać pióro, parafowałam dokumenty zgonu. „Rak kości w ostatniej fazie” – tako orzekli lekarze. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo byłam w na tyle ciężkim szoku, że równie dobrze mogliby tam napisać: „potknięcie się o sufit”. Względnie: „zadławienie skumbrią w tomacie”. Zdecydowanie nie było mi jednak do śmiechu, podobnie zresztą jak ojcu i bratu. Co gorsza, zamiast w spokoju i godności przeżywać jakże uzasadniony smutek i żal, obaj zaczęli skakać sobie do gardeł z byle powodu, zrzucając na siebie pretensje za to, co się stało. Ja natomiast, starając się ich jakoś pogodzić, obrywałam z obu stron po równo.
W pewnym momencie miałam już tak bardzo wszystkiego dosyć, że z prawdziwą ulgą przyjęłam deklarację brata, który postanowił opuścić dom rodzinny. Pomyślałam: w porządku, jego wola i jego decyzja. Jak sobie wszystko przemyśli, to wróci, przecież ja w podobnym wieku związałam się ze Zdzichem. A że wybrał akurat taki moment? Cóż, tego akurat wolałam nie oceniać, chciałam za to wykorzystać ten czas na naprawę zszarganych nerwów i omówienia z ojcem paru ważnych ...
... tematów. Na czele z przecież dużym i dobrze wyposażonym domem, który jeszcze nie tak dawno tętnił życiem, a teraz miał stać praktycznie pusty.
Tyle że mijały dni i tygodnie, a brat nie wracał. Ba, po ledwie paru zdawkowych listach, wysłanych kolejno z Warszawy, Lwowa i Gdyni, jakby zapadł się pod ziemię. Jeszcze bardziej zastanawiające było ostentacyjne milczenie ojca, który wyraźnie unikał jakichkolwiek rozmów o tym, co tak naprawdę się stało. Do czasu… pewnego bowiem razu niespodziewanie zaczął dyskusję i nie zakończył jej, póki nie wyznał wszystkiego.
Dowiedziałam się wówczas – z niemałym zaskoczeniem zresztą – że w pewnej chwili brat zamiast uczyć się pilnie przez całe ranki, zaczął prowadzać się z nie tylko typami, ale także paniusiami spod coraz ciemniejszych gwiazd, aż w końcu narobił ponoć całkiem grubych długów. Nie to mnie jednak najbardziej zszokowało – choć przecież wciąż był dla mnie ledwo wystającą ponad stół, zasmarkaną, potykającą się w własne nogi ślamazarą, a nie jakimś oszustem, karciarzem, bawidamkiem i właściwie sama nie wiedziałam, kim jeszcze – a sposób, w jaki ojciec to wszystko opowiedział. Z wyraźnym nie tylko żalem, lecz przede wszystkim wyrzutem, jakbym to ja do tego doprowadziła. Ja!
Poruszona tymi zdecydowanie niesprawiedliwymi oskarżeniami próbowałam czegoś się wywiedzieć zarówno na własną rękę, jak i prosząc Bynka, Gitę i nawet paru lokalnych kiziorów o pomoc, lecz bez większego rezultatu. Nikt tak naprawdę niczego nie wiedział o rzekomych ...