Niemoralna propozycja. Marta i urzędnik
Data: 19.06.2023,
Kategorie:
Brutalny sex
Twoje opowiadania
Autor: Historyczka
... nie… – jęczę nieprzerwanie. Wreszcie czuję, jak ciało im ulega. Zdobywają mnie tak, jak chcieli.
Czuję tam ból, ale o wiele bardziej czuję coś na kształt spełnienia. Olbrzymiego spełnienia.
Mężczyźni zrazu działają, jakby na przemian, jak tłoki. Raz jeden się wsuwa, raz drugi. Jeden się wsuwa po drugim. Raz czuję “żołnierza” Benka, raz Baryłki.
Po pewnym czasie kierowcy postanawiają zjednoczyć siły i synchronizują ruchy. Pracują równomiernie, teraz dopiero czuję ból, mając na raz oba tarany w sobie. Twarde, bezlitosne, gotowe długo pastwić się nad moją biedną, ciasną jamką.
Sygnalizuję to. Jęczę żałośliwie, jakbym przeżywała istne katusze.
– Aaaaaa! Aaaaaa! Auuuuu!
Mama, słysząc to, pełna obawy o mnie, protestuje:
– Dajcie jej spokój! Jak możecie ją tak traktować?!
Sama jednak też, jak słyszę i widzę, nie ma łatwo. Wzięta w kleszcze między kierownika i Blagiera, także stęka jak na mękach.
Po pewnym czasie, w tym samym tempie, tirowcy przyspieszają. Robią to jakby starając zachować niezwykłą staranność, aby jeden nie wyprzedził drugiego. Odczuwam to dotkliwie, więc jęczę jeszcze głośniej.
– Aaaaaa! Aaaaaa!
Odnoszę wrażenie, że zaraz te dwa pale wbiją mi się głęboko w brzuch. Najwyraźniej obu kierowców to cholernie rajcuje. Wydają z siebie gardłowe odgłosy. Zwłaszcza Baryłka. Mimo to, jak na komendę, jeszcze bardziej przyspieszają. Teraz dopiero jestem głośna. Stękam w niebogłosy.
– Aaaa… oooo!
Wiem, że długo tego tempa nie wytrzymają, wiem, że zaraz dojdą… I ...
... tego właśnie chcę. Niech już kończą…
Dochodzą. Jak na zawołanie, jak jeden mąż, obaj równocześnie. Czuję w swojej norce dwa wystrzały, jeden po drugim. Pierwszy Baryłka, który ledwo zipał, teraz niemal wyje dziko, po nim Benek ziejący na potęgę.
Jak tego jest dużo! Nigdy w życiu nie miałam w sobie tyle białej, kleistej substancji…
Mężczyźni puszczają mnie.
Opuszczając spódnicę i fartuszek, obserwuję mamę, obskakiwaną od przodu i od tyłu. Stękającą na potęgę. Ci dwaj też przyspieszyli, dźgają Marzenę tak ostro, że aż mi jej szkoda.
Wreszcie też finiszują. Boże! Moja rodzicielka ledwie oddycha!
– No dziewczynki! To daliśmy wam popalić! – Urzędniczyna jest dumny z siebie, mimo, że sapie jak parowóz.
Uwolniona mama podchodzi do mnie, obejmując opiekuńczo.
– Nic ci nie jest? – pyta ckliwie.
– Nie, nie… – uspakajam ją. Choć wiem, że przeszłyśmy swoje. I fizycznie, i psychicznie. Domyślam się, że obie czujemy się mocno upokorzone. W duchu myślę, że przynajmniej problemy skarbowe mamy z głowy, choć teraz już wiem, że nie warte to było aż takiego poświęcenia.
Z hotelu wychodzę, trzymając mamę za rękę, ze spuszczoną głową. Odwracam ją tylko na chwilę. Żeby spojrzeć na starego portiera, który wpatruje się we mnie lubieżnie, z uśmiechem pełnym ironii.
***
Mijają trzy dni.
Z bijącym sercem, w szlafroku, pędzę do listonosza i na jego oczach rozrywam kopertę. Z szybkością błyskawicy przebiegam wzrokiem po piśmie. Wyławiam strzępy zdań:
“Pani prośba została odrzucona”… do tego: ...