Odnaleźć swoje miejsce
Data: 11.01.2020,
Kategorie:
Incest
kazirodztwo,
Brutalny sex
Autor: Ravenheart
Kiedy zrozumiałam, że jestem nimfomanką? Właściwie, to chyba nigdy. To znaczy, oczywiście, ja doskonale zdaję sobie sprawę z tego, kim jestem – ale najpierw starałam się tę świadomość wyprzeć, a teraz to już nie ma znaczenia. Żadnego. Więc mogę chyba powiedzieć, że nigdy tego nie przerobiłam, jak mawiają psychologowie. Co najwyżej – zaakceptowałam. Tak jak się akceptuje mały biust, krzywe zęby czy wypadające włosy.
Bycie nimfomanką komuś, kogo to nie dotyczy, wydaje się świetną zabawą. Ot, masz duży popęd, zawsze ci się chce, a jeśli jeszcze na dodatek masz w miarę zgrabną figurę i niezłe cycki, to praktycznie możesz wieść szczęśliwe życie.
Nic bardziej mylnego.
Nimfomania jest jak nałóg. Ciągła chęć robienia TEGO. Nie jest ważne, z kim. Nie jest ważne, jak. Nie jest ważne – gdzie. Byle tylko zaspokoić ciągłą, zwierzęcą chuć. Potem zwykle przychodzi opamiętanie. Pogarda dla siebie. I głucha, gorzka świadomość, że bez względu na wszystko zrobisz to znowu. I znowu. Że nie panujesz nad tym. Że w twoim ciele jest tak wielka potrzeba seksu, że nie ma miejsca na nic innego. Na miłość, na pracę, na uporządkowane i normalne życie.
Kiedy to się zaczęło? Wcześnie. Wedle fachowej literatury tematu – dużo wcześniej niż w typowym przypadku.
Masturbować zaczęłam się tak dawno, że nie pamiętam, kiedy był pierwszy raz. Być może byłam zbyt mała, żeby pamiętać. Mam takie przebłyski, że leżę w łóżeczku, w ciemności pokoju i nasłuchuję. Gdzieś tam, za ścianą, słyszę przytłumione ...
... głosy matki i ojca. A potem powoli wkładam ręce pod kołdrę – miałam taką śmieszną, korkową pościel z wielką, uśmiechniętą pandą – i zaczynam wykonywać te dziwne, śmieszne ruchy, które sprawiają mi taką ogromną przyjemność.
Robiłam to przez całą szkołę podstawową. Coraz częściej. W domu, w szkole, w krzakach za boiskiem, na spacerze w lesie. Nie wiem, jakim cudem nikt tego nie zauważył. Zabawne, ale na samym początku nie kojarzyłam tego z seksem. To był po prostu rodzaj zabawy. Zwykła przyjemność – taka jak ze zjedzonego ciastka, tylko oparta na czymś innym. Dopiero gdy zaczęłam dorastać, a hormony oszalały już zupełnie, wszystko nabrało nowego sensu. Zrozumiałam, że to, co robię, to seks. Samotny, ale seks.
O seksie uczyłam się ze szkolnych rozmów, z filmów i z Internetu. W domu nigdy na ten temat nie było żadnej dyskusji. W ogóle, mało się ze sobą rozmawiało. Nie było chęci, zaufania ani szczerości. Pomiędzy moimi rodzicami nigdy nie było nawet czułości. Raczej schemat merkantylny: coś za coś. Partnerstwo dla osiągnięcia celu i dla stworzenia wizerunku. Makiety dobrej rodziny, która z zewnątrz wygląda jak zdjęcie z żurnala, a tym, co jest w środku nikt się nie interesuje.
Ojciec był bogaty z domu. Jako jedynak przejął rodzinną firmę w całości i oczywiście miał na wyłączność wszystkie profity z tym związane. Ordynat – wyraziła się kiedyś o nim matka. Był wykształcony, przystojny, elegancki – idealna partia.
Matka też pochodziła z dobrej rodziny. Lekarskiej. Zawsze ...