Klub Royal. Cziort
Data: 26.01.2020,
Kategorie:
prostytutka,
klient,
dojrzały,
Autor: Dandelion
Kontynuując moje burdelowe opowiastki: ustalone jak dotychczas zostało, iż w Klubie nie przebywał nikt normalny, a łatwy szmal nie zawsze był aż tak łatwy. "Prostytucja to choroba psychiczna!" – grzmiała swego czasu na antenie ikona polskiej prawomyślności oraz zdrowia psychicznego Manuela K. Pozostaje mi przychylić się do tych słów, nie mnie zresztą oceniać stan swojego umysłu, od tego są specjaliści w końcu, a ja jakoś nigdy nie miałam zaszczytu obsługiwać przedstawiciela zacnej profesji, jaką jest psychiatria. Mogę jeszcze tylko dodać ze swej strony, że w Klubie nie było też niczego prawdziwego: życie było "na niby", seks był "na niby" (przynajmniej dla nas, w większości przypadków), nawet nasze imiona były "na niby". No bo przecież trudno sobie wyobrazić, żeby klientami zajmowała się jakaś "Aga", "Weronka", albo "Marzenka". Po pierwsze: tych imion nikt by nie wymówił poprawnie, a po drugie co to za przyjemność posługiwać się własnym imieniem, kiedy można sobie wybrać jakieś odjazdowe i egzotyczne? Tak więc Aga była Amelią, Weronka - Violettą, a Marzenka - Mirandą. Oczywiście ja, w swojej świętej naiwności z początku sądziłam, że one wszystkie naprawdę się tak niesamowicie nazywają... Przedstawiałam się moim prawdziwym imieniem, które klienci kaleczyli do bólu, a kiedy się zorientowałam, że koleżanki posługują się pseudonimami artystycznymi i też tak chciałam, to okazało się, że jest za późno... Chciałam zostać "Ariel", jak Mała Syrenka, ale nie przyjęło się. Wszyscy znali ...
... mnie już jako Baszę, ewentualnie dla uproszczenie mówili na mnie Barbel, lub Barbie (czego nie znosiłam) i tak już zostało.
Tak więc wiodłyśmy sobie nasze zmyślone żywoty, wmawiając odwiedzającym Klub panom, iż są oni najbardziej męskimi i zniewalającymi przedstawicielami swojego gatunku, po czym przeżywałyśmy z nimi powalający seks zakończony mega mocnymi (i głośnymi) wielokrotnymi orgazmami. Mam nadzieję, że pozwolicie mi jednak na odrobinę przekory: do końca, we wszystkich przypadkach, moje bohaterki będę przedstawiała ich prawdziwymi imionami – niech to będzie taki nikły przejaw równowagi psychicznej z mojej strony.
Jakoś tak w trzecim miesiącu mojego pobytu w Klubie nastąpiło u mnie coś, co można by nazwać "okresem buntu". Cierpiałam chroniczną nudę. Noce były takie same, we dnie ciągle spałam. Zaczęłam dotkliwie odczuwać alienację, wykluczenie poza nawias normalnego życia. Wszystko mi się poprzestawiało: dzień był nocą, a noc dniem; chociaż to był środek lata byłam blada i bez energii, jak robak wyciągnięty spod ziemi. Na dodatek ten niesatysfakcjonujący seks... Wszystko to było zupełnie wbrew naturze żywiołowej nastolatki, jaką byłam wcześniej... Tęskniłam za słońcem, ruchem, świeżym powietrzem i uczuciami. Chyba przede wszystkim za uczuciami. Wmówiłam sobie, że jestem zakochana w Pysiu: bez przerwy robiłam do niego słodkie oczy i przeróżne podchody mające na celu zainteresowanie go moją osobą. Trzeba wam było widzieć jego minę, kiedy mrugałam do niego zalotnie! ...