O matce nimfomance - część III
Data: 10.02.2020,
Autor: ErmonTwilight
... Przecież cię nie dotknąłem!
- Ale próbowałeś!
- Chciałem się przywitać!
- Możesz tak się witać ze swoim psem. Mnie możesz, co najwyżej, cmoknąć w tyłek.
- Serio?
- Serio – odpowiedziałam, wypinając się w jego stronę. Pożałowałam tego, gdy zacisnął zęby na pośladku. Mimo spodni miałam wrażenie, że wyrwie mi kawałek ciała. Spróbowałam się uwolnić, ale złapał mnie mocno i przyciągnął do siebie, blokując wszelkie ruchy.
- Puść! – wyszeptałam, próbując się uwolnić.
- Nic z tego. Na pewno nie w tej chwili. – Jego głos stał się zimny. Ciężki i mroczny. Zawlókł mnie do swojego samochodu i po prostu wrzucił na miejsce pasażera. – Uspokój się – powiedział równie ciężko, jak przed chwilą i odpalił silnik. Podobało mi się, w jaki sposób zmieniał biegi. Robił to zdecydowanie i stanowczo. Wiedział dokładnie, co robi. Nie wiem, dlaczego zwróciłam na to uwagę.
- Już lepiej? – zapytał ciepło, ale widziałam, że moja złość przeszła na niego.
- Lepiej.
Było mi trochę głupio, że bezceremonialnie odbiłam sobie na nim zły humor. Nie chciałam jednak, by poznał moje myśli. Dotarliśmy do jego domu. Był duży i tak cholernie biały, że zęby rozbolały mnie od mrużenia oczu. Rodzice oczywiście wyjechali na kilka dni, a rozpuszczony gówniarz miał całą chatę dla siebie.
- Dlaczego jeździsz autobusem, skoro masz samochód?
- Bo mam go od wczoraj – odparł lakonicznie, nalewając wodę do szklanki.
- Nie lubię wody – mruknęłam. Zastanawiałam się, czy mówi prawdę.
- To ...
... nie dla ciebie – powiedział spokojnie, zanurzając usta w płynie.
- Masz może sok pomarańczowy? Albo ananasowy?
- Nie znoszę ananasa. Prędzej bym się porzygał, niż to wypił. Ale pomarańczowy masz tutaj – powiedział, podając mi szklankę i otworzył lodówkę.
Od słowa do słowa, stąpając na krawędzi kłótni, spędziliśmy razem całe popołudnie. Niezwykła umiejętność unikania ataków mojej złości, która była dla niego tak naturalna, sprawiła, że wieczorem trafiliśmy na kanapę. Każde z nas wzięło kąpiel osobno, ale spotkaliśmy się na dole w szlafrokach i on pachniał tak niezwyczajnie… Pierwszy raz w życiu poczułam coś takiego. Stałam, wpatrując się w jego oczy, sączyłam lekkiego drinka i pozwalałam dreszczom przeszywać moje ciało. Coś rosło. Kwitło pod skórą, obezwładniając mocniej z każdą chwilą. Pożądanie sączyło się w żyłach, uderzając coraz mocniej. Oczy zaszły mgłą, krew napłynęła do nabrzmiałych warg, a mózg oszalał na kwiecistej łące przyjemności. Wtedy zbliżył się do mnie. Miał rozchylone usta, wzrok dziki, lecz pewny siebie. Objął moją szyję dłonią, odstawił swojego drinka i zrobił to. Wbił się wargami w moje usta. Zabrał mi dech. Zabrał mi świat. Zabrał mi rozum. Lecz podarował rozkosz. Przepełnił mnie pożądaniem, odbierając siłę w nogach i umyśle. Chociaż zapamiętam tę chwilę na zawsze, pogubiłam się. Jego usta zaciskały się na moich, masowały je i odpuszczały, by zaatakować ponownie. Szklanka wypadła mi z dłoni i wylądowała bezgłośnie, przywitana przez gruby dywan. ...