Pięć jenów.
Data: 08.06.2019,
Autor: Marcin123
Było to w zeszłym roku. Piękny, słoneczny początek lipca. Rodzice Milenki wyjechali na cały miesiąc – mieli jakąś swoją rocznicę i postanowili uczcić to taką ponowną „podróżą poślubną” do Włoch. Milenka miała przez cały miesiąc opiekować się domem. Kiedy przed ich wyjazdem zaprosili mnie do siebie na obiad, powiedzieli, żebym ja opiekował się Milenką.
Milenka od lat jest moim najukochańszym Szczęściem. Studiuje japonistykę. Ja już pracuję, ale mam fajną pracę – pracuję w biurze projektowym, a faktycznie cały czas w domu – od projektu, do projektu. Mam przez to dużo czasu i nie mam stałych godzin pracy. Ważne jest tylko dotrzymanie terminu. A w miesiącach wakacyjnych pracy prawie nie mam.
Mieszkam z rodzicami. Moi rodzice znają się z rodzicami Milenki i obie rodziny są szczęśliwe, że z Milenką tworzymy nierozłączną parę. Milenkę szczególnie kocha moja mama – zastąpiła w jej sercu nieżyjącą córkę, czyli moją Siostrę. Moja mama często chodzi z Milenką na zakupy, Milenka pomaga jej w naszym domu, mają wspólny język. Mój tata również przepada za jej towarzystwem i często prowadzą długie „mądre”, filozoficzne rozmowy. Rodzice Milenki bardzo mnie lubią. Słowem – mój związek z Milenką jest bardzo akceptowany przez obie rodziny.
Kochamy się z Milenką. Bardzo się kochamy i będziemy ze sobą na zawsze. Milenka jest piękna, kochana i mądra. Czasem spędzamy razem noc, zwłaszcza, kiedy mamy jeden z domów „wolny”, czyli jak rodzice gdzieś wyjadą. Ale nie kryjemy się z tym – dla ...
... moich rodziców ważne jest, żeby wiedzieli, że jestem na noc u Milenki, wtedy nie denerwują się o mnie.
Oboje uprawiamy sport – Milenka szermierkę, a ja judo. I oboje mamy swoje sukcesy. Więcej o nas pisałem np. w szkicu „Instrukcja obsługi Milenki” – tam można nas lepiej poznać.
Tak więc przed nami był piękny lipiec, wiedzieliśmy, że będziemy ze sobą spędzać całe dnie, a i na pewno niektóre noce. Było późne przedpołudnie. Szliśmy pustą, zalaną słońcem ulicą, trzymając się za ręce. Bez celu, na spacer. Głaskałem kciukiem jej dłoń, było nam dobrze.
W pewnym momencie Milenka zatrzymała się i powiedziała:
- Zobacz, Mati. Coś leży na chodniku.
Schyliłem się. Był to portfel. Przyzwoity, z bardzo dobrej skóry. Podniosłem go. Ktoś go musiał zgubić. Rozejrzeliśmy się dookoła, ale ulica była pusta.
- Weźmiemy go do domu i przejrzymy, czy można ustalić właściciela, by go oddać – powiedziałem i schowałem portfel do kieszeni. I poszliśmy do parku, nad staw, na taką „naszą” ławeczkę, ukrytą wśród drzew i krzewów nad brzegiem, by popatrzeć, jak pływają kaczki. I pocałować się, oczywiście. Bo kiedy tam jesteśmy, to taki mamy nasz „rytuał”. Uwielbiamy całować się, jak dzieciaki, właśnie tam, nad stawem, gdzie nikt nas nie widzi.
Kiedy wróciliśmy do domu, Milenka poszła zrobić herbatę, a ja przypomniałem sobie o „znalezisku” - usiadłem w jej pokoju na kanapie i wyjąłem portfel. Był elegancki, skórzany. Otworzyłem. I szok – pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to chyba... tak, ...