Nocny pociąg z rudzielcem, czyli minął…
Data: 19.04.2020,
Kategorie:
Zdrada
Brutalny sex
wulgaryzmy,
nieznajomi,
ruda,
Autor: Agnessa Novvak
... się ze wzburzoną morską tonią. Wpatrujesz się nimi we mnie tak przenikliwie, że ostatecznie odpuszczam nierówny pojedynek, uciekając zawstydzonym wzrokiem.
Zatrzymuję się dopiero na piersiach. Dużych, apetycznych, ukoronowanych sporymi aureolami. Ale też wyraźnie opadłych, naciągających swym niemałym przecież ciężarem zmęczoną skórę dekoltu, pod którymi odznacza się wydatny brzuch, przechodzący w ciężkie biodra i niezgrabne nogi o grubych kostkach.
Nie wiem właściwie dlaczego, bo widzimy się przecież pierwszy i zapewne ostatni raz w życiu, ale czuje smutek. Żal. Może nawet litość? Chciałbym ci skłamać i pocieszyć, że jesteś taka ładna, seksowna i zdecydowanie przesadzasz w samobiczowaniu. Jednak nie powiem nic, czego sam nie uważam za najszczerszą – choćby nie wiadomo jak bolesną – prawdę. Niczego też wbrew sobie nie uczynię. Nawet jednego, najdrobniejszego gestu.
Dlatego właśnie podnoszę się z łóżka, stając na wyciągnięcie ręki naprzeciw całkowicie nagiej, nie najmłodszej ani tym bardziej nie najpiękniejszej, praktycznie nieznajomej kobiety. Ciebie, Mirello. Rozpinam koszulę i zsuwam spodnie, zostając w samych slipach. Przez jedną, wypełnioną nerwowym wahaniem chwilę zerkam na nie, by w drugiej nie mieć już absolutnie niczego do ukrycia.
Podchodzę bliżej i obejmuję cię za nadgarstek. Obracam go spodnią stroną ku sobie, oglądając niewielki tatuaż, przyuważony już w trakcie rozmowy. Jakby celowo zrobiony w miejscu niby będącym na widoku, a przecież tak łatwym do ...
... ukrycia. Na pewno zetknąłem się już z tym symbolem, podobnym do yin-yang, lecz składającym się z trzech elementów, jednak za nic nie mogę sobie przypomnieć, co dokładnie oznacza… Choć mam wrażenie, że nie stanowi jedynie ozdoby.
Drugą ręką przeciągam powoli po całym twoim ciele: od jasnopomarańczowej, nastroszonej kępki pomiędzy udami, przez pofałdowane boczki, po nasadę szyi. Za każdym pokonanym centymetrem nabierając pewności, że za moment wszystko się skończy. Odskoczysz spłoszona, w gniewie uderzysz mnie w twarz, zwyzywasz od ostatniego chama i czym prędzej ubierzesz. Albo ja wreszcie stchórzę i zrejteruję haniebnie, siejąc pożałowania godne zgorszenie na korytarzu, za które tym razem na pewno ktoś obije mi papę.
Lecz tymczasem sięgam palcami do szczęki. Przesuwam je dalej na policzek. Za ucho. Zagarniam po drodze opadające swobodnie włosy, pachnące lakierem i… czyżby papierosami?
Masz lekko spierzchnięte, niespokojne usta o posmaku kawy, ciasta oraz – czego jestem już pewien – pewnego paskudnego nałogu. Jakże inne od delikatnych, zadbanych warg, którym ledwie parę godzin wcześniej przysięgałem, że nie pozostaną zbyt długo samotne. Muskając je podówczas jakże czule… i kłamliwie.
Uderza mnie lodowata fala otrzeźwienia. Kim ja właściwie jestem i co najlepszego wyprawiam? Czy postępujące wypalenie, przemijanie starych podniet oraz brak nowych w jakikolwiek sposób mnie usprawiedliwiają? Jak nisko trzeba upaść, by z nieprzymuszonej woli znaleźć się o dosłownie krok ...