Namiętny tydzień
Data: 16.06.2019,
Kategorie:
Lesbijki
wieś,
Autor: paty_128
... patrząc na mnie. O dziwo znalazłam się w poprzednim pokoju, tym na końcu korytarza.
- Kate? – zapytałam.
- Śpij… wszyscy już dawno zasnęli. – Widziałam, że było jasno. Nic z tego nie rozumiałam.
- Jak to?
- Twoi rodzice i ja jesteśmy martwi, czas na ciebie.
Straszna scena się rozpłynęła, słyszałam jej wołanie z oddali.
- Kochanie… Kochanie błagam, obudź się… - Czułam, jak jej usta delikatnie muskają moje ucho i delikatnie mnie szarpie za rękę.
Ponownie obudziłam się, przerażona. Rozejrzałam się, byłam u Kate w pokoju. Odetchnęłam z ulgą. Czułam się fatalnie. Leżała za mną, szepczą mi do ucha uspokajające słowa.
- Miałaś zły sen… to był tylko zły sen… - Pogłaskała mnie po głowie.
- Co się stało? – Zapytałam zaspana.
- Skopałaś mnie…
- Naprawdę? Przepraszam kocie… - Przyłożyła mi dłoń do czoła.
- Jezu, jaka ty jesteś rozpalona…
Czułam się, jakbym dopiero przed chwilą zasnęła. Po chwili przypomniał mi się sen.
- Śniłaś mi się martwa…
- Już dobrze, jestem przy tobie.
Głaskała mnie po głowie i rękach dopóki się nie uspokoiłam.
- Już mi lepiej… - Spojrzałam na zegarek, 7.02. – Lepiej wstawajmy.
- Nie, ty zostajesz w łóżku, masz gorączkę.
- Nie, idę pracować. – Usiadłam, westchnęła cicho. – Fajnie, że się o mnie troszczysz, ale przyjechałam tu pracować a nie być dodatkowym obciążeniem.
Spojrzałam na nią, była taka słodka. Choć miała rację – czułam się źle.
- Twoje zdrowie…
- Kocie. – Przerwałam jej, ...
... westchnęła.
- OK, nie będę cię do niczego zmuszać, ale jak by co, to mów.
Więc wstałyśmy, byłam cała obolała. Ubrałyśmy się i powędrowałyśmy do kuchni. Kate usadziła mnie przy stole i zrobiła nam śniadanie. Po chwili weszła ciotka, przywitałyśmy się i Kate poprosiła o termometr. Dostała ten laserowy, zmierzyła mi - 37,6. OK, wygrała. Ale i tak będę pracować. Zrobiła mi herbatę z miodem i podwójną dawką cytryny. Później do kuchni przyszła rodzina Zbyszka, on sam jakoś dziwnie się na nas (mnie i Kate) patrzał. Hmm… Raczej obserwował. Przed wyjściem w sad jeszcze zadzwoniłam do mamy i powiedziałam, by uważali na siebie. Tak na wszelki wypadek. Następnie ruszyliśmy wszyscy do sadu ciotki. Wiśnie… wszędzie wiśnie… Duże, bordowe, dojrzałe. Piękne. No i te cienkie gałązki wyginające się w łuk pod ich ciężarem. Chwilę później przyjechał jakiś koleś ciągnikiem z przyczepą, gdzie czekały na nas puste skrzynie, mieszczące 10 kg. Wzięliśmy się do roboty, każdy miał swój rząd drzewek, nawet ja i Kate, choć pracowałyśmy obok siebie. W południe czułam się stanowczo lepiej, choć nadal nie zbyt dobrze, ledwo stałam na nogach. Koło 13 opuściłam sad mówiąc, że idę przygotować obiad. Kate została, to jakiś cud. Przyniosłam wór ziemniaków z garażu, obrałam je i gotowałam, zrobiłam kotlety mielone i rozlałam do szklanek kompot. W międzyczasie wszyscy się zeszli. Zasiedliśmy i chwaliliśmy się, kto ile skrzynek zebrał. Później pozmywałam naczynia. Kate wyszła na dwór dopić kompot, ja poszłam odnieść resztę ...