Vagabunda
Data: 04.07.2020,
Kategorie:
funfiction,
lara croft,
tomb raider,
przygoda,
Autor: starski
Ciotka Beatriz wychyliła się z pralni i powiedziała, że ktoś czeka na mnie w studiu. Mimo tego ostrzeżenia, przez około pięć sekund nie mogłem wydobyć z siebie słowa.
Wśród całej masy monitorów, rozbebeszonych komputerów, płyt głównych i całego mojego złomu, w moim zamkniętym w sześciu metrach kwadratowych uniwersum, tkwiła ona. Wypełniała go i przepełniała. Nie miała oczywiście na czym usiąść, stała więc oparta ostrożnie o krawędź biurka. Być może to ta przeładowana elektroniką sceneria sprawiała, że jej postać wydawała się ogromna.
Była kobietą wysoką, muskularną i ogólnie dobrze zbudowaną, ale było w niej coś jeszcze, coś, co zapierało dech w piersiach. Uroda? Na pewno, ale też jakiś osobisty wdzięk i charyzma. Emanowała pewnością siebie, jakiej nie spotkałem dotąd u żadnej kobiety. Wrażenia dopełniał fakt, że nigdy wcześniej nie widziałem osoby tego pokroju z tak niewielkiej odległości, do tego tutaj, w moim bałaganie.
Od miesiąca był upał. Wentylator robił co mógł, ale przepychał tylko, rozgrzane dodatkowo wszystkimi urządzeniami powietrze z miejsca na miejsce. Czułem, jak koszula lepi mi się do skóry. Przetarłem twarz dłonią. Ona miała na sobie krótkie, spięte wojskowym pasem spodenki khaki i biały podkoszulek, spod którego wystawały ramiączka czarnego sportowego stanika. Uda duże i umięśnione, lśniły wilgotną opalenizną. Na jednym z kolan goiło się szerokie zadrapanie. Wysokie wojskowe buty, zasznurowane były tylko do połowy. Na mój widok uśmiechnęła się ...
... delikatnie, połową ust. Wyglądała zupełnie inaczej niż jej filmowe interpretacje. Bardziej niż na Brytyjkę, wyglądała na latynoskę. Migdałowe oczy, ciemne, szerokie, o ostrych krawędziach usta, pasowały bardziej do jakiejś piękności z Barranquilli, niż do angielskiej lady. Poprawiła okulary słoneczne na czole i wyciągnęła dłoń.
- Nazywam się Croft. Lara Croft.
Miałem spoconą rękę, więc wytarłem ją prędko o portki. Z ulgą stwierdziłem, że jej dłoń była równie mokra. Uśmiechnęliśmy się do siebie nieco serdeczniej. Była wyższa ode mnie o głowę, tak na oko, mogła mieć z metr osiemdziesiąt pięć. Przekląłem peruwiańskich przodków za nikczemny wzrost.
Delektowałem się delikatną mieszanką perfum, potu i płynu zmiękczającego jej ubranie. Sam nie mogłem chyba pochwalić się równie interesującym miksem, całe szczęście nie było najgorzej.
Znałem ją oczywiście z gazet i telewizji, ale na żywo, wywoływała zupełnie inne, niesamowite wrażenie. W tej małej klitce, wyglądała jak dzikie zwierzę, które zagalopowało się tu przypadkiem. Z tego co pamiętałem, miała około trzydziestu lat. Można było dać jej mniej, z powodzeniem.
- Ruben Arales da Silva – odpowiedziałem. – W czym mogę pomóc?
- Ruben – powtórzyła, przeszywając mnie swymi brązowymi oczyma. Pomyślałem, że gdyby chciała, mogłaby zatrzepotać rzęsami jak jelonek, ale nie zgrałoby się to z brakiem choćby cienia naiwności w jej spojrzeniu. - Ruben, jestem tu przejazdem – Jej portugalski był bardzo dobry. - Dziś wieczorem miałam ...