1. SIEDZIAŁEM OKRAKIEM NA DRABINIE Część I &


    Data: 08.10.2020, Kategorie: Anal Geje Pierwszy raz Autor: Yake01

    SIEDZIAŁEM OKRAKIEM NA DRABINIE
    
    Część I "Mój kosmos"
    
    Siedziałem okrakiem na drabinie, trzymając w ręku mały pędzelek. W tym momencie patrzyłem w stronę lasu, nie było to ciekawskie spojrzenie, raczej zapatrzenie się w jakiś punkt. Moje myśli szybowały daleko stąd. Od miejsca, które było moją klęską, pokutą i karą. Od kilku miesięcy moje życie było zamknięte w małej przestrzeni, obwarowane dziesiątkami regulaminów, odziane w określone uniformy. Co ja tu robię ubrany w sprane moro, siedząc na drabinie z pędzlem w dłoni po środku jakiegoś kosmosu, otoczony gęstymi lasami, które skrywają olbrzymie zbiorniki z paliwem lotniczym? Tak to jestem ja, dwudziestojednolatek, siedzący na drabinie z pędzlem w dłoni w niedorzecznej czaso-przestrzeni, w 1983 roku, w niedorzecznym kraju, zapatrzony gdzieś hen,a może dalej, odizolowany od rzeczywistości.
    
    Ta historia zaczyna się na d**gim roku studiów, egzamin z biochemii u francowatego, czerwonego, garkotłuka profesor Śliwińskiej czyli Śliwy. Przedmiot-kobyła, z milionami tasiemcowych wzorów, które w czasie przemian metabolicznych zmieniają się jak w kalejdoskopie, tłumacząc ci skąd bierzesz energię by zgiąć rękę i… ale nie to chciałem objaśniać, nie ma co wnikać w poziom mitochondrialny, by wyłuszczyć pewne działy naszego behawioryzmu. Generalnie na fali narodowego szaleństwa zachciało mi się politykować i było całkiem miło, prawie się udało pogonić Śliwę z wydziału i kilka jej podobnych kreatur, aż facet w ciemnych okularach ...
    ... pewnej grudniowej nocy zrobił mi, i milionom ludzi spod biało-czerwonej flagi, niespodziankę. A teraz siedzę na drabinie z pędzlem w ręku.
    
    To moje gdzieś to kilka budynków: jedne ogrodzone, inne odgrodzone a jeszcze inne wolnostojące. Między tym wszystkim jest coś, co można by nazwać łąką z wydeptaną szeroką polną ścieżką. Na lewo do niej kilka asfaltowych boisk, które akurat nie służą do zabawiania się grami zespołowymi, choć mają kosze czy bramki ale utworzono je z myślą o ciężkich kamaszach, które w nieskończoność wybijają marszowe rytmy, przy zdartych gardłach ich oprawców z dwoma belkami na pagonach. To w tym miejscu stopy zaczynają rozumieć czym jest źle zawinięta onuca, to tu kamasze żywią się krwią i potem, wydając z siebie stukot im głośniejszy tym lepszy. Czasem gdy kapral ma dobry humor, w ten łomot buciorów wdziera się kakofonia wyryczanej pieśni:
    
    „Kalina, malina w lesie rozkwitała…”
    
    Na wysokości boisk po prawej stronie ścieżki stoi parterowy budynek kantyny, z ochlapanym sraczkowatym barakiem. Tu wszystko jest sraczkowate we wszystkich odcieniach sraczkowatości. d**gim dominującym kolorem jest zieleń, ale i ona ma tu cechy sraczkowatości, bylejakości i niechlujności.
    
    Gdy będziesz szedł prosto ścieżką wpadniesz w dół. W tym dole biegnie asfaltowa droga z lasu do lasu, a za nią wzniesienie na którym stoi brama z budką, płotem, wartownikiem. Tu prócz wszechobecnej sraczkowatości pojawia się kilka elementów w kolorze białym i czerwonym. To brama do piekła ...
«1234...7»