Sto lat młodej parze, czyli nigdy…
Data: 29.11.2020,
Kategorie:
Lesbijki
nieznajomy,
Zdrada
zemsta,
horror,
Autor: Agnessa Novvak
... to pytasz, bo jak się teraz zastanawiam, to właściwie powinienem ci o tym wcześniej powiedzieć. Tylko się bałem, że… mogłabyś mnie źle zrozumieć.
Nie mam pojęcia dlaczego, ale z jednej strony ogarnia mnie niepokój, z drugiej zaś niedająca się powstrzymać ciekawość.
– Skoro już zacząłeś, to skończ. – Postanawiam trochę go podpuścić. – Wiesz, że mnie możesz przyznać się do wszystkiego i pozostanie to naszą tajemnicą!
– Nie w tym rzecz, że to jakiś sekret, tylko… Ale naprawdę nie słyszałaś o tym wypadku? To była dość głośna sprawa, nawet wspominali o niej w wiadomościach.
– Jakbym jeszcze oglądała telewizję… Ej, uważaj na drogę! – podnoszę głos, gdy bok auta niebezpiecznie zbliża się do barierki. – I mów wreszcie!
– Dobra, sama chciałaś. Tylko potem nie miej do mnie pretensji. – Arek wzdycha, przełyka głośno ślinę i zaczyna cichym, skupionym głosem. – To może zacznę od początku: cztery lata temu było tu niedaleko wesele. W sumie typowe dla tych okolic: tradycyjna karczma, pieczony świniak, pełno gości nawet z najdalszej rodziny, takie tam. A przede wszystkim różne mniej lub bardziej mądre zabawy. I w pewnej chwili ktoś namówił młodą parę, świadkową, świadka i fotografa, żeby zrobili sobie przejażdżkę.
– Ale tak w środku przyjęcia? A kto wtedy jest trzeźwy? – dziwię się.
– No właśnie o tym mówię, że to nie miało znaczenia. Zaraz się okazało, że nieważne, kto ile wypił, ale z kogo jest większy kozak. Zresztą sama panna młoda też nieźle zdążyła już dać w ...
... palnik. W każdym razie wsiedli wszyscy do takiego dużego kabrioletu i pojechali. I na tym właśnie moście wylecieli przez barierkę i wpadli do rzeki. I teraz uważaj: prawie wszyscy byli poobijani, pokaleczeni od rozbitych szyb i oczywiście mokrzy, ale poza tym nic im się nie stało.
– Prawie wszyscy? – upewniam się, czy dobrze rozumiem.
– Prawie. Bo panna młoda… cóż, wiem jak to zabrzmi, ale do dzisiaj nie wiadomo, co z nią.
– Jak to? – dopytuję z niedowierzaniem.
– A tak. Zaginęła. Dosłownie jak ten przysłowiowy kamień w wodę.
– Przecież – staram się skojarzyć fakty – to nie jest jakaś wielka rzeka.
– No właśnie to jest najbardziej interesujące. Albo raczej dziwne? Jak się trafi suche lato, to można ją dosłownie przejść w poprzek. Owszem, wtedy akurat padało i wody było naprawdę sporo, ale to i tak wszystkiego nie tłumaczy. Bo jakby ta dziewczyna przeżyła, to wyszłaby sama na brzeg tak samo jak reszta. A gdyby się utopiła, to by ją znaleźli kilka kilometrów dalej, koło jazów. W sensie takich spiętrzeń, coś wyglądają jak niskie tamy, na pewno je kiedyś widziałaś. Ale tam też nie było ani śladu. Szukała policja, straż, mieszkańcy, sprawdzili naprawdę co się dało. I nic. Zero. Wyciągnęli tylko z krzaków podarty welon i bodajże jednego buta, ale to wszystko. Nawet taki znany jasnowidz miał się w to zaangażować, tylko że straszcie coś kręcił. I najpierw mówił, że ona żyje, potem, że jednak nie, i tak co chwila zmieniał wersję.
– Ech, jakiego trzeba mieć pecha, żeby ...