Gimpel Głupek
Data: 05.05.2022,
Kategorie:
wieś,
strefa osiedlenia,
Pierwszy raz
tajemnica,
sama prawda z pamiętnika,
Autor: MrHyde
... wdzięczność wobec Racheli, że mi pomogła uzupełnić wiedzę o dobrych zwyczajach. Odwróciłem się i pocałowałem ścianę, wyobrażając sobie przez chwilę, że wargami dotknąłem nie drewno pokryte rosą skroplonej pary wodnej, lecz buzię mojej nowej nauczycielki. Pomyślałem też, że nawet jeśli nie ma takiego zwyczaju, Rachela zmyśliła go, żeby porozmawiać ze mną. W pocałowaniu ściany nie było też niczego złego. Nikt od tego nie mógł ucierpieć. Dlaczegoż więc nie miałbym się posłuchać?
- Ha, ha, ha! Gimpel! Ale cię łatwo nabrać! – dziewczyna parsknęła śmiechem. [– Ha, ha, ha! To nie jest synagoga w Międzybożu. Gimpel, tu nie trzeba niczego całować!
Śmiała się ze mnie, a ja patrzyłem tylko to na czarne oczy, to na rząd białych zębów, to na gołe stopy Racheli. Wstydziłem się potwornie, ale nie umiałem się pogniewać.
- Przepraszam – bąknąłem i ze spuszczoną głową wyszedłem na dwór.
Wróciwszy do domu, nie odezwałem się ani słowem do nikogo. Zakryłem głowę poduszką i udałem, że natychmiast zasnąłem zmęczony dniem pełnym wrażeń. Ciocia i wujek zrozumieli tyle, że musiałem przemyśleć mądre rady rabina. Bratu było wszystko jedno. Tak mi się przynajmniej zdawało. Ester, czując, że stało się coś, co przeżywam wyjątkowo mocno, położyła się obok i przez chwilę próbowała nawiązać rozmowę. Szczerze zatroskana pytała, co się stało. Chciała pomóc, lecz zignorowana przeze mnie musiała i ona dać za wygraną. Dopiero na drugi dzień zwierzyłem się jej, że się zakochałem i że nie miałem co ...
... liczyć na wzajemność.
- Nie dla psa kiełbasa, Esterko – jęknąłem smutno.
Dziewczyna była jednak jeszcze za młoda, by w pełni zrozumieć ból beznadziejnej miłości.
- Dlaczego? U dziedzica podobno psy jedzą nie tylko kiełbasę, ale też słoninę i baleron.
Na tę uwagę mogłem tylko pokręcić głową.
Brat, któremu też się przyznałem, skwitował sprawę krótko:
- Głupiś, Gimpel! – Jak zwykle znikąd pocieszenia.
Niezupełnie znikąd. Na początku następnego tygodnia rabin zaprosił mnie ponownie. Jego żona miała podobno coś ważnego do powiedzenia. Polecił przyjść w piątek wieczorem.
Bałem się, że znów spotka mnie jakaś przykrość. Nie czułem się też na siłach spojrzeć w oczy córce rabina. Przemogłem się jednak i poszedłem. W towarzystwie brata. Postraszył, że jak stchórzę, on sam uda się do pani Ruty i opowie, jaki ze mnie beznadziejny głupek. Narobi mi jeszcze gorszego wstydu.
Warto było iść na to spotkanie. Zawsze warto, kiedy zaprasza kobieta. Nie od razu jednak dotarłem do izby, w której miała przyjąć mnie żona rabina. Najpierw zatrzymałem się na chwilę naprzeciw kuchni. Firana zakrywała okno od sufitu do mniej więcej wysokości łokcia, jedynie po bokach zostawiając wąskie podłużne prześwity. Na parapecie stały jakieś przedmioty, zapewne misy i talerze tymczasowo odłożone na bok, przesłaniając widok od dołu. Za to lewy róg okna pozostawał całkiem wolny. Przez ten wyłom mimowolnie zerknąłem do środka. Jeszcze z daleka. Za pierwszym spojrzeniem spostrzegłem ludzką ...