Klin
Data: 11.07.2022,
Kategorie:
kleryk,
Nastolatki
chemia,
podstęp,
internet,
Autor: MrHyde
— Piotrusiu, dostałeś list, zaproszenie na ślub Justyny Grążel i Arkadiusza... — Słowa matki, zniekształcone przez niedoskonałości połączenia telefonicznego, od dwóch tygodni co chwilę dźwięczały mu między uszami. Z całej ponad godzinnej rozmowy pamiętał tylko to jedno zdanie. Wcześniejsze słowa momentalnie uleciały z pamięci jako nieistotne. Tych, które padły po tym zdaniu, umysł skupiony na imieniu i nazwisku panny młodej w ogóle nie zarejestrował. Arkadiusz, Mariusz, Tadeusz... nawet imienia szczęśliwca, przyszłego męża Justyny Grążel, Piotr nie był pewien. Wiedział tylko, że mu potwornie zazdrościł.
Dwadzieścia jeden lat. Czy to jest wiek, w jakim się idzie do ołtarza? Justyna, zawsze ambitna i pracowita, miała przecież studiować dziennikarstwo, całe liceum się do tego przygotowywała, a tu nagle ślub! Z kim? Dlaczego? Po co? Piotr bił się z myślami. A po każdym napadzie natrętnych pytań dochodził do refleksji: „Szkoda, że nie ze mną”.
***
Pierwszy raz, odkąd dwa lata wcześniej wyprowadził się z domu, jechał do rodzinnego miasta jak na zesłanie, w katorżniczym nastroju. Zrezygnowany, apatyczny, zmęczony, mimo że wcale ciężko nie pracował. Dręczyło go pytanie, z każdym dniem coraz bardziej palące, o słuszność obranej drogi:
— Boże, czy ty mnie doświadczasz w ten sposób? Chcesz żebym okazał siłę? Mam ci udowodnić wiarę?” — pytał Boga. Pytał i pytał, co godzinę i co minutę, na okrągło od dwóch tygodni, a odpowiedzi z Nieba jak nie było, tak i się na nią nie ...
... zanosiło. — Daj mi jakiś znak! — żądał. Nadaremnie.
Pociąg z łoskotem wtoczył się na stację. Zatrzymał się. Otworzył drzwi, żeby wypuścić podróżnych, którzy nieopatrznie kupili bilet do prowincjonalnego miasteczka. Odczekał chwilę i ponownie zatrzasnął drzwi. Ruszył w dalszą drogę. Na rozgranym lipcowym słońcem peronie zostawił bruneta, średniego wzrostu, szczupłego, z dużą torbą podróżną przy nodze. Dla Piotra nie było odwrotu. Dźwignął torbę, otarł pot z czoła i leniwie ruszył w stronę miasta.
Przystanął na rynku, kilka kroków od bloku, w którym się wychował. Wyciągnął butelkę wody. Otarł pot z czoła. Wtem, za plecami usłyszał głos znany ze szkolnych czasów:
— Piotrek!? Kopę lat! Chłopie, gdzieś ty się podziewał? Co, nie poznajesz kolegi?! W jednej ławce żeśmy siedzieli!
— O! Darek! Przepraszam, zamyśliłem się. — „Że też akurat teraz diabli cię nadali!”, zaklął Piotr w myślach.
— Co z tobą? Masz chwilkę? Chodź, pogadamy! No, tak się cieszę, że cię widzę. Wyjeżdżasz gdzieś? Bo ja właśnie przyjechałem na wakacje do staruszków. A co u ciebie, Piotrek? Ile to lat się nie widzieliśmy? Z pięć chyba, co? Co robisz? Coś studiujesz?
— Co studiuję? No, seminarium... — nieśmiało odpowiedział Piotrek. Jednocześnie poczuł wdzięczność za nagły potok natrętnych pytań. Dzięki nim mógł na chwilę zapomnieć o jałowej dyskusji z samym sobą i Bogiem.
— Z czego?
— Co z czego? — Piotrek nie zrozumiał pytania.
— Z czego to seminarium? Musisz coś przygotować? Lipiec jest. Już ...