1. W zgodzie z naturą


    Data: 20.08.2022, Kategorie: las, Pierwszy raz Autor: Ignatius

    ... lecą na ładne kobiety, co zrobić. Myślą, że to fajnie jest być obmacywaną. Jakby się jej nie podobało, to przecież nie założyłaby tak krótkiej kiecki, co nie? – spojrzała na mnie jakbym to ja był jednym z jej oprawców.
    
    – Lecieć na ładne kobiety a molestować, to różnica – dodałem nieśmiało.
    
    – O tak, bardzo duża – przytaknęła sarkastycznie. – Bo jak mówisz do kobiety na ulicy, że chętnie byś ją wyruchał, to przecież prawisz jej komplement i powinna być zadowolona, nieprawdaż?
    
    – Ja taki nie jestem – jęknąłem desperacko. Jeszcze chwila i padłbym na kolana przepraszając za to, że jestem mężczyzną.
    
    – A ty jesteś sam?
    
    – Jakoś tak się złożyło, że kobiety uważają mnie za wariata...
    
    – Nie o to pytam! – wrzasnęła lekko speszona. Co ja takiego znowu zrobiłem? – Sam chodzisz po lesie?
    
    – Teraz już nie – zaśmiałem się nerwowo. Jasne, na bank myśli, że do niej zarywam. Zaraz ucieknie, a na policji poda mój rysopis mówiąc, że to jakiś wariat ze szpitala psychiatrycznego uciekł. – Lubię być sam. To takie remedium na stres życia. Tylko ja, drzewa i chmara komarów oraz kleszczy.
    
    Zamilkłem. Kiedy podniosłem wzrok, zobaczyłem, że przygląda mi się badawczo. Pewnie myśli, jak mnie obrabować.
    
    – Wiem, że zabrzmiałam jak rasowa feministka, ale nie chciałam cię nastraszyć – uśmiechnęła się lekko. Zauważyłem, że ma ładne miodowe oczy. – Nie mam cię za wariata, jeśli też i o tym pomyślałeś. I jestem wdzięczna za pomoc.
    
    – Drobiazg – skuliłem się. Czy ona mi czyta w ...
    ... myślach?
    
    – Masz zegarek? Bo mój... no cóż, zerwali – wzruszyła niewinnie ramionami.
    
    – Nie mam. Jest coś po szóstej.
    
    – Skąd wiesz?
    
    – Dziewczyno, przecież jestem człowiekiem z lasu – zaśmiałem się, ale nie podłapała tego żartu.
    
    – Agata. Na imię mam Agata – przedstawiła się.
    
    – Kamil.
    
    – A nie Milo?
    
    – Milo to ksywka. Ale w pracy jestem Kamil. A dokładniej, magister Kamil Lisiecki. Wykładam na uczelni – zwierzyłem się z hańbiącego zawodu. Hańbiącego zwłaszcza dla mojej godności, bo musiałem się korzyć przed ludźmi, którzy swoje osiągnięcia zawdzięczali wujkowi dziekanowi, zrzynaniu z cudzych prac i piciu wódki z kim trzeba. Nienawidzę swojej pracy. Żeby mi chociaż pozwolili zrobić doktora, ale... Ech, szkoda gadać. Wolałem o tym zapomnieć.
    
    – Zaraz będzie ciemno – powiedziała sama do siebie. Miała rację, w końcu była końcówka września. – Bez pieniędzy to raczej nie wrócę do domu, co?
    
    – Eche – przytaknąłem tempo. Rany, Milo zrób coś! Zaproponuj jej pomoc czy coś!
    
    – Nie będę ci już przeszkadzać. Najlepiej zapomnij o tym, że mnie w ogóle widziałeś. Do miasta tędy, tak? Przez strumyk, dalej już drogą?
    
    – Eche – powtórzyłem reakcję. Na Peruna, nie pozwól jej tak po prostu odejść!
    
    Wstała, poprawiła ubranie i dziarsko ruszyła ku zachodzącemu słońcu. Nie uszła dwóch metrów, a ze względu na buty przewróciła się. Tu gleba była bardziej miękka. Mniej wystających korzeni, ale pułapek nie brakowało. Jak ostatni kretyn patrzyłem jak wstaje, spogląda krótko w moją stronę ...
«1...345...11»