1. Zanim stopnieje lód (I)


    Data: 11.09.2019, Kategorie: namiętność, Masturbacja niepewność, niespełniona miłość, sąsiadka, Autor: Erotia Pąs

    ... dyndać musi. I niewątpliwie dyndałoby, rozpraszając nie tylko jej uwagę podczas ruchu. Nic dziwnego, że ojciec dostawał zawału tudzież innych chorób związanych z nadpobudliwym krążeniem. Na takie widoki sam odczuwałem nadciśnienie.
    
    O, zauważyła. Ułożyłem więc usta w ciche, radosne: „cześć” i pomachałem na przywitanie. Odpowiedziała tym samym, jakby zmieszana, co zresztą trochę mi się udzieliło. Bo na tym generalnie kończyła się nasza komunikacja, więc czym prędzej podniosłem torbę z ziemi i ruszyłem przed siebie.
    
    Nasze podwórka w istocie pozbawione były wyraźnych granic, bowiem żadna z trzech zamieszkujących tu rodzin nie zdecydowała się na odgrodzenie działek, ponadto dzieliliśmy ze sobą dojazd do głównej drogi. Z uwagi na bezkonfliktowe sąsiedztwo, oszczędziliśmy przed wycinką parę cudownych, starych drzew, które odpłacały nam tą porą roku, rzucając błogi cień, a jesienią trochę żołędzi i jabłek.
    
    Jak wspomniałem, żyliśmy wszyscy raczej w zgodzie, choć bez zażyłości. Tym lepiej, starałem się nie przywiązywać do otoczenia, bowiem spośród rodzeństwa nie byłem wcale najstarszym synem, co cieszyło mnie o tyle, że miał kto przejąć gospodarkę. Tym bardziej, w obliczu dolegliwości ojca, nie obawiałem się ewentualnej rozmowy o testamencie. Niczego nie chciałem. Oprócz tego, żeby staruszek jeszcze trochę pożył, rzecz jasna, bo co w tym dobrego, że człowiek będzie tytanem pracy, gdy na starość ma z tego ledwie choroby i szybszą śmierć? Całe życie w znoju i gnoju. ...
    ... Oszczędzałem każdy grosz, by uniknąć podobnego losu, a nawet gdyby z wielkiego uporu i wysiłków miało wyniknąć coś dobrego, nigdy nie zrównałoby się w efekcie temu, co złe za tym idzie.
    
    Przeszedłem przez rozwarte na oścież drzwi. Z ulgą wkroczyłem do chłodnej sieni, gdzie zrzuciłem ciężkie bagaże – cały skromny dobytek. Stanąłem w progu kuchni. Rozsunąłem wierzchem dłoni parawan drewnianych korali tworzących latem wejście.
    
    – Co tu tak cicho? – spytałem wesoło.
    
    Mama stała przy kaflowej kuchni. Wyrwana z zamyślenia, przyjrzała mi się uważnie. Zaskoczenie prędko ustąpiło nieskrywanej radości. Przy czym nawet po długiej rozłące zachowywała niezmiennie powściągliwość w powitaniu. Nadal mieszała w garnku.
    
    – O, wróciłeś, ale tak bez zapowiedzi? Upiekłabym coś jeszcze.
    
    Usiadłem na krześle przy stole. Znad żeliwnej płyty buchał żar, jakiego nie powstydziłby się kocioł lokomotywy. W garnku pyrkał kapuśniak, co przywitałem uściskiem w żołądku, bo po tej całej tułaczce nic tak nie smakuje jak domowe żarcie.
    
    – Nie ma potrzeby. Dobrze cię widzieć, gdzie ojciec?
    
    – Pojechał z Darkiem na wizytę u doktora, Zośka i Marysia zabrały się z nimi na zakupy.
    
    – A młody?
    
    – Odkąd zaczęły się wakacje, bierze rower i tyleś go widział.
    
    – Tak cię tu samą zostawili?
    
    – Nie, po prostu wygnałam wszystkich, żeby zrobili coś pożytecznego.
    
    O tak, cała mama. Nic jej tak nie drażniło jak młody, zdrowy człowiek, który się leni.
    
    – To może też w czymś pomogę?
    
    – Odpocznij sobie jeszcze, bo ...
«1234...10»