Plan B (I)
Data: 07.05.2019,
Kategorie:
bez seksu,
opiekunka,
podwójne życie,
szef,
Autor: Adrenalinaaa
Sprawą pierwszej ligi jest znaleźć odpowiedniego kawalera. Cóż, tak przynajmniej twierdziła moja babcia, gdy rozwodziła się po raz czwarty w ciągu ostatnich trzech lat swojego życia. Ile przeżyła z dziadkiem? Siedemnaście miesięcy. Ślub, dwójka dzieci i chęć ucieczki. To właśnie młoda Zofia Czarnecka postawiła sobie za cel. Podróże i świat, który ciągnął ją do siebie, wygrał z wyrzutami sumienia. Jako młoda czterdziestolatka zwiedziła najpiękniejsze zakątki Paryża, Barcelony i wielu innych. Czy żałowała? Na łożu śmierci uśmiechała się, wspominając wszystkie takie momenty. Czy byłam jak ona? Oczywiście, że… nie.
Jeśli szczytem marzeń można było nazwać małą kawalerkę na obrzeżach miasta, futrzanego przyjaciela i świnkę skarbonkę będącą kontem oszczędnościowym, to właśnie powinnam być spełniona, jak cholera. Niestety błąd. Szorując ten sam talerz trzeci raz z rzędu, tylko by móc poobserwować własnego szefa grającego bez podkoszulka w tenisa, cóż... tego też Mount Everestem sukcesów nie mogłam nazwać.
Chrząknięcie zza pleców wystraszyło mnie, ale nie na tyle, bym wypuściła z gumowych rękawic śliską zastawę. Zaczerwieniona, jak burak, odwróciłam się w stronę siedzącego na wózku Pana Antoniego i przywitałam go z serdecznym uśmiechem.
- Panie Antoni, miło Pana widzieć. - Ukłoniłam się delikatnie i szybko rozpoczęłam konwersację aby uniknąć jakichkolwiek zawstydzających pytań.
- Panienka jest dziś wyjątkowo wrażliwa. - laską, której nie opuszczał na krok, a miała ...
... związek z jego zmarłą żoną, wskazał na zlew pełen piany.
- Mam ciężki czas w życiu, ale obiecuję poprawę. - wzruszyłam ramionami i ściągnęłam z wysuszonych dłoni, żółte, gumowe rękawice. Niczym praczka dziwaczka, która wpasowuje się w klimat miejsca, nadawałam się do bajki o Kopciuszku.
- Nie wolno się Panience smucić! - walnął laską o kant czarnych, matowych mebli, którymi dwa miesiące temu urządzono nową kuchnię. Jego wnuk miał całkowicie inne wyczucie stylu, jeśli chodziło o zachowanie równowagi w klasyce. Taka mała dygresja.
- Nie będę! - niczym harcerz zasalutowałam i przyłożyłam do głowy dwa złączone palce. - Za to obiecuję, że w ramach rekompensaty posłuchamy dziś Leonarda Cohena, którego Pan tak uwielbia i kto wie... może potańczymy?
Zadowolony i pełen wigoru staruszek pokręcił głową. Był ostatnim żyjącym dżentelmenem, którego było dane mi spotkać. Żaden inny mężczyzna nie potrafił okazać tak ogromnego szacunku w samej rozmowie czy przywitaniu, jak robił to Pan Antoni.
- Nawiązując do Cohena czy opowiadałem Ci historię, jak to dzięki inicjatywie mojej żony, nasz wnuk dostał jego cudowne imię? - historia zapętlała się, gdy tylko wspominałam o jego idolu muzycznym.
- Nie. - skłamałam. Postępujący w nim Alzheimer był całkowicie nieszkodliwy, ale bardzo zajmujący pod względem czasu poświęconego na opiekę. Jedyna krzywda, jaką mógł sobie wyrządzić to poczucie strachu przed samotnością. Starczy lęk przed nieznanym. Tego pod żadnym pozorem nie mógł doświadczyć. ...