Pogrzebywacz (I). Pośmiertny sen
Data: 16.06.2023,
Kategorie:
zombi,
santa muerte,
zakład pogrzebowy,
nieznajomy,
Autor: Man in black
... dzisiaj w kropce? – zripostował bez zastanowienia.
Po twarzy kobiety przemknął cień – grymas wywołany kąśliwą uwagą. Wojtek zauważył to, jednak nie dbał o komfort psychiczny rozmówczyni. I tak podjął już decyzję. Zrobił to w chwili, kiedy wpuścił Roksanę do swojego królestwa. Sam nie wiedział, skąd przyszły mu do głowy słowa o tym, co pomyślą inni. Nigdy o to nie dbał. Po prostu sprawiało mu przyjemność trzymanie nieoczekiwanego gościa w niepewności. Czerpał z tego zaskakującą satysfakcję.
– Rozumie pani, że w tej pracy jest fizyczny kontakt ze zmarłymi? Trzeba ich umyć, ubrać i zrobić makijaż. Posprzątać swoje miejsce pracy. Nie przeraża to pani? Czuła pani kiedyś chłód nieboszczyka?
Spojrzała mu prosto w oczy.
– A czy jest bardziej dotkliwy od tego, jaki czułam, stojąc pod pańskimi drzwiami?
Uniósł kieliszek, jakby wznosił toast, podkreślając tym trafność jej słów. Podobał mu się cięty język dziewczyny.
– Pani zdrowie.
W milczeniu sączyli bursztynowy płyn. Wiatr napierał na okno, jakby chciał wepchnąć je do salonu.
– Widzę, że jest pani zdeterminowana.
Przytaknęła, tłumiąc kichnięcie.
– To dla mnie niekomfortowa sytuacja, ponieważ, nie dając pani etatu, jednocześnie wystawiam panią za drzwi w taką słotę. – Spłukał gardło koniakiem. – Z drugiej strony nie mogę dać pani etatu tylko dlatego, że wstyd mi panią wyprosić na deszcz.
Odgarnęła włosy z czoła.
– Strasznie pan to komplikuje – rzuciła. – Czy nie może mi pan dać miesiąca na próbę? ...
... Bez umowy, bez papierów i zobowiązań. Ja będę miała okazję przekonać się, czy to praca dla mnie; pan zobaczy, czy się sprawdzam, i po sprawie.
Nie odpowiedział od razu. Wywrócił wymownie oczami, pozwolił, żeby cisza rozdzwoniła się w uszach kobiety. Niech nie myśli, że zgrabna pupa, szczupłe nogi i ładna buzia wystarczą, żeby ją przyjął.
– Bez zobowiązań. Brzmi rozsądnie. – Wyciągnął rękę na znak zgody.
Skończył ustawiać naczynia, kiedy weszła Roksana. Przygotował jajecznicę na szynce i tosty, a w filiżankach pełnych gorącej herbaty pływały plasterki cytryny. Za oknem słońce traciło blask, stawało się nieostre, jakby miało się rozpłynąć na ponurym niebie. Tuje kłaniały się usłużnie, poganiane arktycznym wiatrem.
– Zawsze wydawało mi się, że jesień jest jak rak – dziewczyna rzuciła nieoczekiwanie, po czym wypchała usta jajecznicą i popiła herbatą.
– Ciekawa myśl. Powiedziałbym, że złota. – Obserwował, jak pochłania śniadanie.
– A pan, ma pan jakieś własne, złote myśli? – Uśmiechnęła się zawadiacko z pełnymi ustami .
– Owszem.
Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął złożony na pół dokument, położył go na blacie i przesunął w stronę zaskoczonej dziewczyny. Roksana przestała przeżuwać. Rozłożyła papier, zerkając na Wojtka podejrzliwie. Czytała niecierpliwie, skacząc wzrokiem po treści.
– Dobry Boże, to umowa! – krzyknęła podekscytowana i zaskoczona.
Spontanicznie nachyliła się nad stołem i pocałowała Wojtka w policzek. Nie zdążył się odsunąć. Poczuł ...