Kontener
Data: 10.10.2019,
Kategorie:
stara,
obsesja,
seksoholizm,
zbiorowy,
pies,
Autor: DwieZosie
PROLOG
Moja matka umierała przez wiele lat. Z jednej strony trawiła ją nieuleczalna choroba, z drugiej dobijana była dogłębną samotnością. Nie byłam w stanie jej pomóc, ani w jednej, ani drugiej sprawie. Nie znałam się na cudotwórstwie, a poza tym miałam własne życie. Często wyjeżdżałam.
Żeby zrobić cokolwiek, wzięłam ze schroniska małe, słodkie szczenię, które choć trochę odciągało uwagę matki od wiszącego nad nią wyroku.
Spodobał jej się ten psiak. Nieustannie pieściła go po mordce, śmiała się i cieszyła, gdy robił coś kretyńskiego, nawet wtedy gdy obsikiwał podłogę w mieszkaniu lub gryzł buty.
Parę lat później choroba matki weszła w ostateczne stadium, zaś sprezentowana przeze mnie maskotka urosła do potężnych rozmiarów. Ze słodkiego szczeniaka wykluł się groźny bydlak o pysku pitbulla. Kochał swoją panią. Wtulał się w nią, zasypiał u jej stóp, parskał melancholijnie, obserwując niedolę kobiety.
Mimo to przyszedł dzień, gdy w jego mózgu coś przeskoczyło, jakby jakaś trefna zasuwka. Rzucił się wtedy do gardła matki i rozerwał je na oścież.
1.
Już od trzech miesięcy mieszkałam w obrzydliwym, żelaznym kontenerze, w którym mieściły się raptem dwie wąskie prycze, szafa oraz miniaturowy stolik.
Tę klaustrofobiczną przestrzeń dzieliłam z Anetą, jedyną Polką w całej załodze. Resztę pracowników stanowili Ukraińcy i Białorusini, a także jedna Rosjanka, czyli ja. Każdy z nas poupychany był w identycznych pudłach z pordzewiałej blachy.
Pracę zaczęliśmy w ...
... samym środku lata. Wykonywaliśmy rozkopy pod nowe nasadzenia. Pieliliśmy dotychczasową roślinność, szykowaliśmy grunt pod nową.
Docelowo małe podwarszawskie miasteczko miało zmienić się nie do poznania, zyskać porządne parki, skwery, tereny zielone, jakich nigdy nie miało. Rzecz jasna, wszystko ze pieniądze Unii Europejskiej, tej mitycznej kiesy bez dna, do której tak mocno wzdychali moi rodacy.
Kiedy świeciło słońce i było ciepło, robota wydawała się spełnieniem marzeń. Cieszyła praca z roślinnością, bezpośredni kontakt z glebą i jej owocami. Podobało mi się także to pozytywne poczucie, że opuszczając Polskę pozostawię po sobie coś ładnego, a do tego zainkasuję odpowiednie wynagrodzenie. Czego można było chcieć więcej?
Później jednak przyszła wredna, wilgotna jesień, a entuzjazm stopniowo topniał. Najpierw dręczyły mnie bóle w plecach albo cierpiałam od nieustannego odoru w kontenerze. Potem największym zmartwieniem była temperatura. Kiedy na zewnątrz robiło się zimno, odpalaliśmy w baraku niewielką farelkę, która z kolei powodowała straszliwą duchotę. W takich warunkach nie dawało się zasnąć, ani normalnie funkcjonować.
Natomiast zdecydowanie najpoważniejszym ze wszystkich zmartwień była osoba współlokatorki.
Aneta dawno przekroczyła pięćdziesiątkę. Miała figurę starożytnej bogini płodności z posążka; wielgachne, zwaliste piersi i taki sam tyłek. Jej twarz była wysuszona, trochę pomarszczona, ale zachowała w sobie resztkę kobiecego powabu. Była nawet całkiem ...