Pasierbica, czyli nic nie jest takie,…
Data: 28.01.2024,
Kategorie:
Incest
kazirodztwo,
wulgaryzmy,
Lesbijki
rodzina,
Autor: Agnessa Novvak
... czy powinnam dowiedzieć się więcej, a jeśli tak, to jak? I do czego będę zdolna się posunąć, żeby tę wiedzę posiąść?
Zdawałam sobie doskonale sprawę, że robię jedno z najgorszych świństw, jakie matka może sprawić dorastającemu dziecku, ale nie byłam w stanie już dłużej czekać. Jagoda wielokrotnie wyganiała mnie ze swojego pokoju, zwłaszcza kiedy sprzątanie z szybkiego odkurzania dywanu zamieniało się w gruntowne porządki, wymagające grzebania po meblach i przekopywania iście archeologicznych warstw zalegających na, za, pod i dokoła łóżka. Niemniej, wiedziałam co nieco o rozkładzie jej rzeczy, więc założyłam, że moje poszukiwania powinny skończyć się szybko i owocnie.
Wiedziałam, że kiedyś, gdy była młodsza, prowadziła pamiętnik i pisywała przeróżne wiersze, opowiadania i inne formy literackie, w których po prawdzie zupełnie się nie orientowałam, na szkolne konkursy. A skoro tak, miałam nadzieję znaleźć w nich… No właśnie? Co niby? Prawdę objawioną, która oświeci mnie anielskim blaskiem i sprowadzi szczęście, dobrobyt, demokrację i konstytucję? Wolne żarty.
Po prawie godzinie byłam bliska rezygnacji. Wynalazłam wyjątkowo skąpą – chociaż i tak dalece grzeczniejszą, niż niektóre moje fatałaszki – bieliznę, parę nieprzyzwoitych gazetek (że też jeszcze je wydawali?) i podręczne urządzenie do masażu o zasilaniu bateryjnym, którego starałam się nawet nie dotykać. Ale albo Jagoda nie prowadziła niczego choćby pozornie przypominającego zeszycik pełen zwierzeń, albo ukryła ...
... go w takim miejscu, że… Bo co mi jeszcze zostało? Zerwać tapety? Odkręcić kaloryfer? Bez sensu. I wtedy przypomniałam sobie, że biurko miało jeszcze jedną szufladkę, o której przeznaczeniu dość zażarcie dyskutowaliśmy w czasie jego skręcania.
Czułam lodowaty, nieprzyjemnie lepki pot, spływający ciężkimi kroplami po plecach. Wzbierającą w żołądku ohydną, domagającą się uwolnienia żółć. Drżące z podniecenia, wstydu i mojej wielkiej, wielkiej winy palce. Ale w końcu znalazłam, czego szukałam. Albo czego nie chciałam znaleźć? Sama nie byłam już pewna. Trzymałam w rękach gruby kołonotatnik w powycieranej oprawie, wypełnionej tak szczelnie luźnymi kartkami we wszystkich kolorach tęczy, że tylko spinająca wszystko szeroka, związana staranną kokardą tasiemka, chroniła owo opasłe tomiszcze przed kompletnym rozpadem.
O dziwo, zarówno aniołeczek, jak i diaboł – ano tak, wypisz wymaluj: diaboł! – w mojej głowie, byli w tej sytuacji całkowicie i absolutnie zgodni: jeśli otworzę ów sezam, skarbnicę i swoistą komnatę tajemnic, nic nigdy nie będzie już takie samo.
Pismo było mocno pochyłe i po prawdzie niezbyt staranne, a tekst nosił ślady wielokrotnych skreśleń, poprawek i korekt.
Mój Boże, jaka ja jestem słaba…
Mogłam spędzić w wannie choćby i kolejny tydzień, szorując się szczotą drucianą, polewając domestosem zmieszanym z kretem do rur, a na koniec perfumując cysterną szanelek. Skutek byłby dokładnie taki sam, czyli absolutnie żaden. I tak nie dałabym rady zmyć wstrętnych, ...