1. Żniwna dziewczyna


    Data: 19.07.2024, Kategorie: Zdrada Autor: Dreshganor

    ... ręka chwyciła zwierza mordercę. Kolejna, równie silna salwa tym razem, głośno uderzyła o ciało ofiary.
    
    Prosssto w cycek. – Teraz, Ktoś w mózgu pochwalił z uznaniem.
    
    Ciało się wyprężyło, jakby uderzył piorun i doznało kilka agonalnych wstrząsów.
    
    W rytm chaotycznego oddechu uciekała ze mnie, niewiarygodnie szybko i niewiarygodnie wielka energia i masa. Tak jakbym był cały wypełniony rtęcią, która teraz wylatuje z niesamowitą siłą i prędkością, pompowana jakąś pulsacją, czyniąc mnie lekkim jak powietrze, ale również pozbawionym jakiejkolwiek energii.
    
    Czy ja też umieram? – Usiłowałem ocenić swój stan, ale bez wyraźnej konkluzji.
    
    Tymczasem pode mną rozgrywała się walka śmierci i życia skazanego w tej walce na porażkę. Kolejne salwy wywoływały kolejne wstrząsy, z czasem słabsze, by w końcu przejść w jakieś drgawki i zastygnięcie. Stałem, patrząc bez emocji na agonalne konwulsje, nie bardzo potrafiąc połączyć skutek z przyczyną. Gdy Zosieńka już leżała bez ruchu, jakiś magnes pchnął mnie do ciała nieboszczki. Przyklęknąłem i pogłaskałem piersi, gestem zamknięcia oczu zmarłemu. Potem dotknąłem brzucha i wzgórka wieńczącego jej cipkę, czerpiąc jakąś perwersyjną przyjemność z kontaktu z umierającą.
    
    Nagle, martwe ciało ożyło. Zaskoczony odskoczyłem. Potężny wstrząs przerzucił dziewczynę z pozycji na wznak, na prawy bok. Po chwili jeszcze potężniejszy przekręcił ją na lewy. W tej pozycji znieruchomiała już na dobre.
    
    Zerżnąłem ją na śmierć. – Powiedziałem do siebie ...
    ... w myślach. Czułem się potężny i silny. Tors pokryty warstwą potu błyszczał w słabym świetle. Byłem jak kapitan Willard, w Czasie Apokalipsy, który przed chwilą zaszlachtował maczetą Marlona Brando, a teraz spokojnie idzie w kierunku rzeki i nikt mu nie podskoczy. Schyliłem się po butelkę. Machnąłem w kierunku Zosieńki, mruknąłem „Twoje zdrowie” i wypiłem duszkiem resztę zawartości. Niedbałym ruchem i filmowym gestem, odrzuciłem butelkę, jakby to było narzędzie zbrodni. Troskliwie okryłem denatkę rozpiętym śpiworem i udałem się do rzeki, by ochłonąć.
    
    Wchodziłem do wody, jakby nie było dla mnie żadnej granicy między lądem a rzeką. Po prostu szedłem. W wodzie czułem się jak by to była krew, którą nabrałem w dłonie i zacząłem nacierać twarz i włosy.
    
    Czas Apokalipsy – mruknąłem do siebie pod nosem, udając się na spoczynek u boku mojej kochanki.
    
    Dalej nie mogłem wyjść z roli, jaką sobie sam stworzyłem na tę noc – twardziela i zbrodni. Dlatego wsunąłem się pod śpiwór najdelikatniej jak można, żeby nie naruszyć godności należnej zmarłym. „Martwa” Zosieńka okupowała środek materaca, a ja jednym półdupkiem, byłem poza. W tym dramacie odgrywałem sam przed sobą kolejny akt, pod tytułem „oprawca śpi ze swoją ofiarą”
    
    Nagle, wszystko się skończyło. Zosieńka nie bacząc na moje emocje i układany w głowie scenariusz, złapała mnie za ptaka, przyciągnęła do siebie i za chwilę blond głowa spoczęła na klacie z zarzuconą ręką. Spod śpiwora dobywał się zabójczy, niezmącony żadną chemią ...
«12...161718...21»