Dzikie bestie. Leksykon
Data: 22.01.2020,
Kategorie:
masochizm,
patologia,
kazirodztwo,
obsesja,
zboczenie,
Autor: DwieZosie
... dziś.
Teraz byłam pewna, że Justynę spotkało coś złego. Nie wiedziałam tylko co i dlaczego.
Rozstawiłam towary, porozwieszałam szmaty wokół szczęk. Postępowałam w trybie automatycznym. Tak wiele razy wykonywałam te same czynności, że nie potrzebowałam myślenia, by robić to nadal.
Wreszcie zamarłam z wieszakiem, ściśniętym w dłoni. Stojąc pośrodku tego całego bajzlu, wstąpiła we mnie wściekłość. Cisnęłam z całej siły sukienką o ziemię, a po chwili sadziłam szerokimi kopniakami dokoła siebie, demolując resztę stanowiska. Konkurencja przyglądała się temu z zaciekawieniem, ale nie zareagowała choćby słowem.
Zostawiałam to wszystko za sobą, bez zabezpieczenia. Poszłam prosto na komendę, gdzie zamierzałam zgłosić zaginięcie.
- Czy jest pani rodziną zaginionej?
- Nie, jestem jej przyjaciółką.
- Jak dobrą?
- Bardzo dobrą.
- Czy rodzina wie o zaginięciu?
- Nie znam jej rodziny, nawet nie wiem czy ją posiada.
Znudzony gość wypełnił protokół oraz zapewnił, że „ktoś się tym zajmie”. Już wypraszał mnie z pokoju, gdy uderzyła mnie nagła myśl.
- W mieszkaniu jest pies – rzuciłam ożywionym głosem – Trzeba się tam włamać, bo zdechnie od upału.
- Aha – stwierdził papierowym głosem – Dziękujemy, ktoś się tym zajmie.
Oczyma wyobraźni zobaczyłam dwie rozpędzone jednostki; policji oraz straży pożarnej. Strażacy wbiegają po schodach, po czym wyważają drzwi. Ja podążam za nimi, cała rozdygotana, przerażona perspektywą ujrzenia pustego mieszkania, jakichś ...
... dziwnych śladów w rodzaju stłuczonego lustra albo po prostu martwego ciała Justyny, leżącego obok zdechłego psa.
Ale była to tylko wyobraźnia. Nie byłam aż tak głupia, by nie domyślić się, że nikt nic nie zrobi.
9. d.
Wróciłam pod jej drzwi. Przez kilka długich minut waliłam w nie pięścią, wiedząc, że nie ma w tym najmniejszego sensu. Wewnątrz panowała absolutna cisza, tym razem nawet pies nie odpowiadał na hałasy. Może rzeczywiście zdechł od gorąca, a może w międzyczasie Justyna zabrała go z domu.
Wreszcie opadłam z sił i usiadłam. Pozbawiona dalszych pomysłów, po prostu siedziałam na betonowej podłodze, czekając na niespodziewany ruch ze strony losu, jakąś boską interwencję.
Nic takiego nie nastąpiło. Jedyne co mnie spotkało na tej klatce schodowej to zimne spojrzenia posyłane przez sąsiadów, człapiących po stopniach ku swoim ponurym domom. Oblicza były na tyle odpychające, że nie odnajdywałam w sobie odwagi, by zwracać się do nich o pomoc. A przecież powinnam bić na alarm, rozbudzać niepokoje o zaginioną sąsiadkę, wypytywać.
Przez chwilę wydawało mi się, że zasnęłam, ale było to raczej coś w rodzaju letargu. Po bliżej nieokreślonym czasie wyrwał mnie z niego niski, nosowy głos:
- Wstawaj – powiedział facet, który znienacka wyrósł przede mną, a teraz gapił się marsowym spojrzeniem.
Miał puste oczy i wielką głowę, łączącą się z tułowiem bez udziału szyi. Cały był wielki, nabity rozrośniętą muskulaturą. Od razu go poznałam. To ten sam gość, który ostatnio ...