Dzikie bestie. Leksykon
Data: 22.01.2020,
Kategorie:
masochizm,
patologia,
kazirodztwo,
obsesja,
zboczenie,
Autor: DwieZosie
... zliczyć ilość wytrysków, jaką wpompował w moje narządy rodne, a zarazem starałam się nie myśleć, co z tego wyniknie. Brał mnie kiedy chciał, kończył kiedy chciał.
Na jego prośbę wykonywałam jakieś drobne prace księgowe. Czasem opłacałam rachunki na poczcie albo prostowałam i przeliczałam zmiętą gotówkę, którą nieustannie znosił do domu w plastikowych workach.
Nie był już dla mnie szefem, ani tym bardziej partnerem. W krótkim czasie dał mi do zrozumienia, że jestem jego dozgonną własnością. Jako właściciel, czuł się uprawniony do tego, by narzucać na mnie określone wzorce zachowań. Miałam być uległa nie tylko w łóżku, ale i względem świętości jego zdania. Jeśli na przykład zażądał, abym się z nim napiła, z miejsca należało uznać to za fantastyczny pomysł. Podobną podległość wymuszał na mnie w każdym innym aspekcie pożycia, na przykład w trakcie zamawiania dań w knajpie, robienia zakupów, nawet przy wizycie w wypożyczalni i głupim wyborze kasety z filmem, który mieliśmy obejrzeć w weekend.
Dwa razy w tygodniu Jurij podwoził mnie pod moje mieszkanie, bym spędziła trochę czasu z synem. Czyniłam to na wyraźne polecenie Borysa. Sama z siebie nie odczuwałam potrzeby widywania się z Filipem. Był dla mnie czymś w rodzaju dawnej sennej mary, która z każdym przeżytym dniem wydawała się coraz mniej rzeczywista, traciła swoje kształty oraz związane z nimi emocje. Gdyby aktualny właściciel mojego jestestwa nie zmuszał mnie do tych odwiedzin, najchętniej zapomniałabym, że ...
... kiedykolwiek posiadałam dziecko.
- Jaka z ciebie matka? - perorował. - Nie martwisz się, nie jesteś ciekawa jak sobie radzi?
Od czasu lania pasem nie wdawałam się z Borysem w żadne utarczki słowne. Kiedy popadał w oburzenie, natychmiast przypominałam sobie o ranach, jakie wciąż goiły się na moich plecach. Potulnie przepraszałam, przytakiwałam, przyznawałam mu rację. Czasem całowałam lub klękałam przed rozporkiem. Byle tylko stłumić brutalność w zarodku.
1. b.
Jedyną osobą, wobec której pozwalałam sobie na otwartą wrogość, był Jurij. Niemal za każdym razem, gdy gdzieś mnie wiózł, dawałam upust złym emocjom. Wyżywałam się na nim, bo byłam już pewna, że nic nie zrobi, ani nikomu nie powie. Za bardzo był wierny i oddany swojemu szefowi.
Z czasem mięśniak zaczął odpowiadać tym samym. Coraz śmielej odwzajemniał słowne hocki klocki, choć przedtem nie podejrzewałam go nawet o umiejętność złożenia pełnego zdania. Paradoksalnie, te krótkie momenty, gdy obrzucaliśmy się przekleństwami oraz jadowitymi uwagami, stanowiły dla mnie coś w rodzaju rozrywki, wyłomu w rutynie beznamiętnego, wegetatywnego żywota.
- Ile dzisiaj osób zabiłeś? – spytałam, kiedy po raz enty wiózł mnie swoim lśniącym polonezem – No powiedz, debilny palancie, ilu skatowałeś? A ile masz z tego, że dla niego pracujesz? Wystarczy na porządną emeryturę?
- Wystarczy na wagon dziwek lepszych, niż ty – odpowiedział.
- A kiedy już je wszystkie wypieprzysz, to co ci zostanie? - drwiłam. - Oczywiście oprócz mend ...