Dzikie bestie. Leksykon
Data: 22.01.2020,
Kategorie:
masochizm,
patologia,
kazirodztwo,
obsesja,
zboczenie,
Autor: DwieZosie
... Wnętrze mojej cipki.
W sypialni natrafiłam na butelkę wódki, której nie dopiłam, kiedy za ostatnim razem zdarzyło mi się nocować we własnym domu. Sięgnęłam po nią i bez namysłu przełknęłam kilka łyków ciepłego, wstrętnego destylatu. Usiadłam na podłodze, oparłam plecy o ramę łóżka. Poczekałam, aż miną pierwsze mdłości, po czym ponownie przechyliłam butelkę.
Tak wygląda mój koniec, pomyślałam. Starzejąca się kobieta, sterroryzowana przez bandyckiego mizogina, a do tego sadystę. Całkowicie podporządkowana, obdarta z dalszych perspektyw oraz woli życia. Uśmierzająca ból przy wódce, a właściwie pragnąca poczuć cokolwiek za jej pomocą. Od nadmiaru nieszczęścia zebrało mi się na śmiech, co uznałam za dobry omen. Może jednak jeszcze nie całkiem umarłam.
Kiedy zbierałam się do wyjścia i niezbornie naciągałam na stopy niskie czółenka, w przedpokoju objawił się Filip. Stanął w bezpiecznej odległości kilku kroków. Patrzył tępo w podłogę, chował ręce w kieszeniach dresów, ale widać było po nim, że pragnie coś powiedzieć.
Docisnęłam buty, a następnie przysiadłam na lepkim linoleum, udającym kamienną, średniowieczną posadzkę. Zwróciłam się ku niemu z pytającym spojrzeniem.
- Kiedy wrócisz do domu? - zapytał cicho, ze spuszczoną głową.
- Wpadnę może pojutrze.
Skrzywił się lekko.
- Ale tak na stałe, to kiedy wrócisz?
- Wiesz co... Chętnie wróciłabym nawet dziś – odpowiedziałam smętnym, lekko podpitym głosem. - Ale pewien pan nie chce na to pozwolić.
- Jutro ...
... mam urodziny – powiedział.
W jego wycofanej, zdrętwiałej pozie dostrzegłam smutek.
- Pamiętam – zapewniłam szybko, choć nie było to prawdą.
Nie wiem czemu znowu dawałam się nabierać na ten sam emocjonalny szantaż, w którym Filip osiągał mistrzostwo. Być może alkohol wyzwalał we mnie dodatkowe pokłady naiwności.
Wstałam z podłogi i naraz zastygłam od natłoku kryzysowych decyzji. Z jednej strony miałam ochotę strzelić go w pysk, zwymyślać, wyciągnąć na wierzch wszelkie dotychczasowe brudy, z drugiej ciągnęło mnie już do wyjścia (co przecież nie obiecywało niczego dobrego; jedynie zamieniało formę syfiastego doświadczenia). Natomiast z trzeciej strony, trochę opornie, wsłuchiwałam się w nieśmiałe macierzyńskie echa, w których pobrzmiewało coś na kształt wyrzutów sumienia.
Gdybym postępowała podręcznikowo, powinnam w tej chwili otoczyć dzieciaka miłością, przytulić, pocałować, i tak dalej. Ale to dziecko nie było już dzieckiem, a na pewno nie – dobrym dzieckiem. Matczyne czułości wyzwoliłyby jedynie korowód niepożądanych reakcji, o których już co nieco wiedziałam.
- No to pewnie zobaczymy się również jutro – stwierdziłam drętwo.
- Jeśli nie chcesz, to nie przychodź – odparował, ale teraz jego ton był dziwnie spokojny.
W istocie nie miałam ochoty na żadne celebracje. W tym domu obchodzenie urodzin nigdy nie stanowiło okazji do jakiejś szaleńczej, rozbuchanej fety. Zwykle składaliśmy sobie zdawkowe życzenia, wręczaliśmy drobny prezent, po czym wracaliśmy do ...