Dzikie bestie. Leksykon
Data: 22.01.2020,
Kategorie:
masochizm,
patologia,
kazirodztwo,
obsesja,
zboczenie,
Autor: DwieZosie
... budynku. Była przekonana, że wcześniej zemdleje albo dostanie ataku paniki.
Potem przyszła kolej na mnie. Załatwiliśmy wizę dla Justyny, po czym wsiadłyśmy w ładę i ruszyłyśmy do Rosji, do przeklętej, rodzinnej wioski. Kolebki mojej skazy.
Ojciec nie żył już od wielu lat. Matka pogrążyła się w demencji i nie miała pojęcia kim jestem. Starszy brat przepadł gdzieś bez śladu, za to młodszy przypominał żywego trupa. Trawiła go marskość wątroby, był uzależniony od jakichś tanich narkotyków oraz alkoholu. Miał wielki odstający brzuch oraz pomarszczoną, wysuszoną twarz o żółtozielonkawym odcieniu. Poruszał się w zwolnionym tempie i ciężko dyszał, kiedy próbował wypowiedzieć choćby jedno składne zdanie. Był tak słaby, że wystarczyło go lekko popchnąć, by upadł z hukiem i narobił sobie krzywdy. Nie wykorzystałam przewagi. Nie użyłam przewagi fizycznej, ani nawet nie torturowałam go przykrymi słowami. Wystarczył mi sam widok. Cieszyłam się ostatecznym upadkiem tego domu.
Po powrocie do Warszawy, spotkałam się z Filipem, by oznajmić mu, że najprawdopodobniej widzimy się po raz ostatni. Planowałam przenieść się za granicę i nie wracać już do Polski.
Uporządkowałam sprawy w stolicy. Oddałam synowi klucz od swojego domu i poradziłam pilnować opłat za czynsz. Był lekko skonsternowany, ale nie zapowiadało się na to, że będzie jakoś szczególnie tęsknić.
Sprzedałam samochód, by podreperować topniejący budżet. Spakowałam garść najlepszych ciuchów, po czym ruszyłyśmy z Justyną ...
... na Okęcie.
3. e.
Ostatnia z naszych podróży odbyła się w jedną stronę. Za resztkę funduszy dotarłyśmy do Hiszpanii, do której Justyna tak mocno wzdychała przed wieloma laty.
Tak jak to sobie planowała z Tomaszem, osadziłyśmy się w niewielkim miasteczku, niedaleko morza. Pracowałyśmy najpierw dorywczo, przy zbiorach owoców.
Hiszpańskie słońce jednak nie było przereklamowane. Rekompensowało wszelkie zawodowe trudy, wręcz napędzało do życia.
Kiedy poznałam ciut lepiej tutejszy język, zdobyłam pierwszą poważniejszą robotę w moim życiu. Zatrudniono mnie na czarno do pracy fizycznej w fabryce groszku, gdzie przez dziewięć godzin dziennie obsługiwałam swój odcinek taśmy. Było to straszliwie nużące, ale i wprowadzało w przyjemną hipnozę. Miałam wreszcie swoje codzienne obowiązki, a także wspólne śniadania i kolacje z ukochaną kobietą.
Natomiast Justyna prędko wybijała się w górę. Ze swoim sprytem, urokiem i smykałką do języków (władała już płynnie hiszpańskim, angielskim oraz całkiem nieźle niemieckim) odnalazła się w branży turystycznej. Z początku oprowadzała wycieczki, potem odłożyła na własny biznes – niewielką firemkę, pośredniczącą w organizowaniu podróży.
Zamknęłam w sobie wszelkie mroczne myśli i niezdrowe pragnienia. Przepracowałam etap dzieciństwa w Rosji, skasowałam z głowy wszystko to, co wyczyniałam (lub ze mną wyczyniano) w Polsce.
Nie myślałam o synach. Ani o tym, którego przez jakiś czas próbowałam wychowywać, ani też o tym, którego porzuciłam, ...