Vagabunda
Data: 04.07.2020,
Kategorie:
funfiction,
lara croft,
tomb raider,
przygoda,
Autor: starski
... Milczała chwilę, oceniając krążący wciąż łopot śmigieł.
- Mają dokładne namiary – powiedziała pod nosem. Spojrzała na zegarek, jakby tam spodziewała się znaleźć odpowiedzi. - Nie możemy tu zostać. Najlepiej jak przejdziemy bezpośrednio na miejsce teraz, póki ciemno, bo rankiem będzie łatwiej nas wypatrzyć.
- Wylądowali?
- Tak. - Zamilkła - Dostatecznie daleko. To dobry znak. Wiedzą, że to gdzieś tu, ale nie wiedzą dokładnie gdzie. Będą zmuszeni poczekać do rana.
- Czy wiedzą, że my tu jesteśmy? - Słuchałem sam siebie i nie mogłem wyzbyć się wrażenia, że gadam jak wystraszone dziecko. - Kim są ci ludzie? - Uważałem, że winna mi była odpowiedź na to pytanie.
- To najemnicy – Popatrzyła na mnie w mroku. - Nie wiem, czy wiedzą, że tu jesteśmy. Ten kto dał im namiary, mógł zataić fakt, że sprzedał je już komuś wcześniej.
- Jakiś twój znajomy?
- Powiedzmy, że tak, ale to kwestia biznesu, nie przyjaźni. - Rzuciła pod nogi wciąż trzymane w ramionach szmaty namiotów i rozdzieliła je na ziemi. - Ty weź jeden i jeden ja. - powiedziała – Masz plecaki?
- Tylko twój.
- Dobrze. Musimy przejść po odkrytym terenie w tamtym kierunku – wskazała gdzieś w niemal kompletny mrok.
- A reszta sprzętu?
- Nie będziemy ryzykować. Może nie będą nas szukać, ale na pewno ktoś w tej chwili rozgląda się po okolicy noktowizyjną lornetką.
- Rozumiem – ściszyłem bezsensownie głos.
- Oddzielają nas te zarośla. Pójdziemy wzdłuż nich, a potem przetniemy ukosem – powiedziała. ...
... Miałem nadzieję, że nie zgubię się gdzieś w ciemnościach. Odpędziłem tę głupią myśl i zebrałem swój namiot. - Daj mi plecak – powiedziała – ja poniosę.
Szliśmy w kompletnej ciemności i ciszy. Księżyca nie było, a gwiezdna poświata, bardziej niż jasny obraz, tworzyła mgliste miraże. Po jakimś czasie spostrzegłem, że rzeczywiście z traw podniosła się mgła. Rozglądałem się na boki i za siebie, wciąż mając jako jedyny odnośnik orientacyjny, pobłyskujące przede mną uda Lary. Zatrzymywaliśmy się, co jakiś czas nasłuchując. Ten marsz stawał się coraz bardziej męczący. Nie spostrzegłem nawet kiedy przed nami, wyrosły wysokie zarośla. Weszliśmy w nie i stanęliśmy, patrząc na przebytą drogę. Skąpana w nocnej mgle trawiasta równina, milczała i nie kołysało się choćby jedno źdźbło. Lara rozejrzała się dookoła, jakby podziwiała sklepienie jakiejś zabytkowej katedry.
- Nie ma co pchać się dalej po ciemku – powiedziała zadowolona. Byłem zmęczony i nie potrafiłem podzielić jej entuzjazmu. Oczywiście cieszyło mnie, że zdołaliśmy przemknąć się niepostrzeżenie i umknąć, nieznanym mi nawet prześladowcom, ale nie miałem siły na więcej niż niewyraźny uśmiech.
- Mało miejsca – zawyrokowała – Rozbijamy jeden. - Prędko wzięła się za rozkładanie namiociku, przywiązując go do pieńków, otaczających nas krzewów i drzewek. Zajęło jej to nie więcej niż trzy minuty. - Ty śpisz, ja czuwam, przed świtem obudzę cię na zmianę – zdecydowała. Nie miałem zamiaru protestować. Gdy tylko wczołgałem się pod ...