Vagabunda
Data: 04.07.2020,
Kategorie:
funfiction,
lara croft,
tomb raider,
przygoda,
Autor: starski
... tu.
Zaraz dotarliśmy do wielkiej bramy. Dwie kamery zamkniętego obiegu, dostrzegły nas i przyjrzały się dokładnie rejestracji. Lara wyszła na zewnątrz i gdy tylko obiektyw zwrócił się w jej stronę, warknęły silniki przy prowadnicach. Wjechaliśmy, a ciężka brama zasunęła się zaraz za nami.
Sunęliśmy łagodnym, podjazdem, po doskonałym zacienionym żywopłotem asfalcie. Co jakiś czas, w nielicznych prześwitach, migotała nam zatoka. Dotarliśmy na wysypany białym żwirem placyk, przed dwupiętrową, elegancką willą.
- Jedź dalej, Rogeiro i tak nie ma. Rozmówię się z nim potem – Wskazała kierunek. Nikt nie wyszedł nam na spotkanie, nie widzieliśmy żywego ducha. Minęliśmy dom, basen i wąską drogą, wzdłuż ogromnego trawnika, dotarliśmy pod srebrny hangar. Maszyna stała na zewnątrz.
Znam się świetnie na dronach, ale nie na śmigłowcach. Nie miałem pojęcia co to za model. Z daleka, wydał mi się niewielki, gdy już pod niego podjechaliśmy, okazał się całkiem spory. Wyskoczyła z furgonetki, jak dziewczynka na widok obiecanej lalki. Otworzyła drzwi helikoptera, zajrzała do środka, prawie do niego wsiadając. Ja wyciągałem bagaże.
- Świetnie – zameldowała po chwili – Wszystko jest w porządku.
Zanim wsiedliśmy, wyjęła z worka swój aparat. Wręczyła go mnie i upewniła się, że wiem jak go obsługiwać. Sprzęt był niezły, z zamontowanym szerokokątnym obiektywem. Usiadłem w fotelu obok i zapiąłem pasy. Ściskałem aparat na kolanach i czułem, jak pocą mi się dłonie.
Nie wiedziałem czy ...
... się boję, czy tylko emocjonuję. Miałem nadzieję, że nie zachowuję się zbyt głupio i na tym starałem się skupić.
Sprawdziła wszystko dwukrotnie, nie miałbym nic przeciwko, gdyby zrobiła to jeszcze raz. Zanim zapuściła silniki, podała mi słuchawki z mikrofonem. Po chwili usłyszałem jej głos.
- Nie będziemy musieli do siebie krzyczeć.
- Jasne – przytaknąłem, zgrywając rozluźnienie.
Jakże inaczej to wyglądało z perspektywy kogoś zamkniętego w środku. Niby wszystko okej, przekonywałem się, że to podobne do pilotowania drona, a jednak, gdy wirniki rozhuczały już na dobre i poczułem drżenie, szybko odnalazłem uchwyt nad siedzeniem i opanowałem się przed złapaniem go obiema rękami. Poderwaliśmy się delikatnie, ale właśnie - poderwaliśmy się, nie podnieśliśmy, i zaraz szurnęliśmy do przodu, znacznie szybciej niż bym sobie tego życzył. To musiała być naprawdę silna maszyna.
Lecieliśmy nisko. Miałem nadzieję, że jej brawura wynikała z ogromnego doświadczenia, nie z woli zaimponowania mi swoimi umiejętnościami. W myślach szukałem delikatnego sposobu, by dać jej do zrozumienia, że absolutnie nie zależy mi na żadnych pokazowych atrakcjach i że wierzę jej na słowo, jeśli chodzi o to, jak świetnym jest pilotem. Obawiałem się, że może pomyślała: „Ty pokazałeś mi jak jeździ się po São Paulo, to ja pokażę ci, jak lata się helikopterem”. Zatoczyliśmy koło i już zaraz, zasuwaliśmy w kierunku zachodzącego słońca.
- Może wcześniej trochę przesadziłam – usłyszałem w słuchawkach – To ...