Vagabunda
Data: 04.07.2020,
Kategorie:
funfiction,
lara croft,
tomb raider,
przygoda,
Autor: starski
... plemienia. Do cholery, kto porywałby się na wodza?
- Może inny wódz – Ona wciąż miała ubaw, mnie jakoś odechciało się śmiać.
- Wiesz co – ściszyłem głos -Jeśli przyszłoby mu to do głowy, wyznaczę do walki ciebie. Jestem pewien, że mu dokopiesz.
- Jasne, że tak – Śmialiśmy się, ale gościna u Czerwonych Ludzi straciła kolejnych kilka punktów na mojej skali atrakcyjności.
Robak wszedł na sam szczyt i tam, po chwili wahania, podjął drogę w dół, jakby rozczarowało go to osiągnięcie.
- Co to było? - zapytałem.
- Co takiego?
- To co się zdarzyło. Skąd się tu wzięliśmy?
- Portal Ixchel – odparła, jakby mowa była o czymś powszednim.
- Otworzył się portal, którym teleportowaliśmy się na drugi koniec świata?
- Mniej więcej. Tak naprawdę, nie jesteśmy na drugim końcu świata. Jesteśmy w Amazonii.
- Jak by nie było...
- Oczywiście. To bez wątpienia niezwykłe.
- A te artefakty? Co się z nimi stało?
- Po rozłączeniu, same uległy teleportacji. Nie mam pojęcia dokąd.
- Czy już kiedyś... ?
- Nie. Czytałam o tym wszystkim tylko w pracach doktora Pampaliniego.
- Trudno w to uwierzyć.
- W wiele rzeczy trudno uwierzyć, a mimo to, są prawdziwe.
Wódz zjawił się by zaprosić nas serdecznie do ucztującego grona. Mogło się zdawać, że wypędza nas z szałasu, ale w przekładzie Lary, mieliśmy dostąpić zaszczytu wspólnej wieczerzy. Nie miałem ochoty wstawać i wychodzić, ale wyszło na to, że nie wypadało odmówić. Plemię jadło razem, na głównej ...
... polanie.
- Jesteś pewna, że się nie mylisz? – zapytałem, uśmiechając się dyplomatycznie do wpatrzonych w nas tubylców. - Skąd znasz ich język, skoro to jakieś zagubione plemię?
- Tak naprawdę nie znam tego narzecza – Ona też słała dumne ukłony ciekawskim. - Ale rdzeń językowy wielu plemion Amazonii jest wspólny. Dotyczy to również Kawahiva.
- Miejmy nadzieję, że to nie my jesteśmy daniem wieczoru.
- Mogę się mylić co do szczegółów, ale mam zupełnie dobre pojęcie o czym mówią.
- Najpierw zjedzą ciebie czy mnie?
- Najpierw zjemy potrawkę z mrówek – Wskazała na rozłożoną na liściu papkę. Nie byłem na to gotowy. Stół nie istniał. Jedzenie, w różnych formach, leżało na liściach, kawałkach kory czy kamieniach. Obawiałem się, że nie byłem wystarczająco głodny. Nagle wszyscy zaczęli jeść, nikt nie czekał na zaproszenia czy toasty. Lara poszła w ich ślady. Napychała usta wszystkim co trafiło w zasięg jej dłoni. Siedziałem i starałem się nie mieć zbyt zdegustowanej miny. Podała mi do ust coś białego na łopatce z drewna.
- Słodkie, spróbuj. - Spróbowałem, rzeczywiście słodkie.
- Co to?
- Jesteś pewien, że chcesz wiedzieć? - Uśmiechnęła się zagadkowo.
- Nie. - Przełknąłem kęs, zanim jakakolwiek myśl przyszła mi do głowy.
Na tym bankiecie jadło się palcami lub całymi dłońmi. Choć płonęło ognisko, większość potraw była surowa. Wycinek nieba, widoczny wśród koron drzew sczerniał i zabłysnął gwiazdami.
Lara podsuwała mi co raz to nowe smakołyki. Udawałem, że się ...