Vagabunda
Data: 04.07.2020,
Kategorie:
funfiction,
lara croft,
tomb raider,
przygoda,
Autor: starski
... cocker spanielem. Z tego co zostało po ognisku, snuła się wąska nitka dymu. Minąłem pokot śpiących dookoła ludzi i ulżyłem pęcherzowi na skraju zarośli.
Wracając, kątem oka, dostrzegłem ruch. Ktoś podniósł się i klucząc między śpiącymi, truchtał w moją stronę. Zatrzymałem się. To była jedna z kobiet z „naszego" szałasu, żona szamana, wodza, albo córka któregoś z nich. Uśmiechnęła się perełkami małych zębów. Nie była brzydka, tylko ta grzywka i kolec w nosie... Zatrzymała się o krok ode mnie. Odpowiedziałem na uśmiech, odczytała to najwyraźniej opacznie. Zaraz przytuliła mi się do boku. Nie wiedziałem co robić. Nie chciałem się z nią szarpać, ale musiałem jakoś powstrzymać obmacującą mnie dłoń. Sięgała bardzo konkretnie. Złapałem chudy nadgarstek i siłą pociągnąłem do góry. Położyłem palec na ustach i psytnąłem, licząc na uniwersalność tego gestu. Rzeczywiście zamarła. Z ciekawości, czy zrozumienia, wpatrywała się we mnie lśniącymi węgielkami. Pokazałem śpiącą Larę i, nie wiedzieć dokładnie czemu, przejechałem palcem po gardle. Zrozumiała w lot. Zadrżała. Puknąłem ją palcem w mostek, a potem to samo uczyniłem samemu sobie. Znów na Larę, a potem znów na gardło. Zbladła i to było wręcz zabawne.
- Straszna baba!- Szepnąłem i wypuściłem jej dłoń. Uciekła.
Położyłem się najciszej jak potrafiłem, starając się odtworzyć doskonałość poprzedniej pozycji. Spróbowałem wsunąć dłoń pod jej żebra.
- Ta mała na ciebie leci. - Szepnęła, wyginając się na tyle, żebym mógł ją objąć. ...
... Parsknąłem delikatnie, splotłem dłonie w przyzwoitej odległości i zamarłem. Dopasowała się, ale bez wypinania. W myślach podziękowałem jej za to.
- Nie wiem tylko, czy zrozumiała, że to ja ją zabiję, czy, że trzeba zabić najpierw mnie.
Zupełnie zaskoczony, nie zabrałem głosu. Wtuliłem się w jej plecy i zamknąłem oczy.
Rano kobiety, bez pośpiechu, zebrały się w grupę. Domyślałem się, że gdzieś się wybierają. Lara, która wstała zanim się obudziłem, była już wśród nich. Gdy dostatecznie się nagadały, a potem nakrzyczały, stawiając na nogi ostatniego śpiocha, wyruszyły.
Nie wiedziałem za bardzo co mam robić. Kręciłem się wokół szałasu. Bez przekonania zwiedzałem osadę. Nie chciałem wchodzić nikomu w drogę, czy naruszać prywatności. Wolałem uniknąć przypadkowej awantury. Odnalazł mnie szaman. Palcem wskazał moją ranę. Nie miałem pojęcia o czym mówi. Odpiąłem spodnie i pokazałem. Pokiwał głową, gadając jak katarynka. Dotknął blisko, syknąłem, choć tak naprawdę nie bolało. Znów coś gadał. Pokazywał na usta. Pokiwałem głową, zgadzałem się z jego opinią, byle już wreszcie dał mi spokój. Zamiast tego, dał mi jakieś nasionko. Sam wrzucił jedno do ust i rozgryzł. Poszedłem w jego ślady. Orzech jak orzech, może trochę gorzki. Tylko czekałem, aż wyjmie z buzi to co pogryzł, żeby mnie molestować. O dziwo, nie zrobił tego. Machnął tylko ręką i poszedł, jakby go ktoś wezwał do telefonu.
Nie wiem czy z głodu, czy z pragnienia, czy może właśnie przez ten orzeszek, poczułem, jak ...