Vagabunda
Data: 04.07.2020,
Kategorie:
funfiction,
lara croft,
tomb raider,
przygoda,
Autor: starski
... obraz widziany kątem oka, ulega zniekształceniu. Po pewnym czasie byłem już pewien, że coś jest nie tak. Miałem tylko nadzieję, że to nie zakażenie rany i gorączka. Oprócz zakłóceń wzroku, czułem też ten lekki stan wesołości. Do tego, zauważałem, że to co widzę, ulega jakiejś narkotycznej interpretacji. Bawiłem się nawet tym zjawiskiem. Czasem pnącza wiły się tuż na krawędzi oczu, innym razem falowało tam zielone morze, albo ktoś wyginał się w dziwacznym tańcu.
Zaczynało męczyć mnie pragnienie. Może po wczorajszej kuchni, może odwodniłem się po robaczkach, albo orzeszku, jakkolwiek, musiałem się czegoś napić. Wioska wyludniła się prawie zupełnie. Nie było kobiet, ale wyraźnie ubyło też mężczyzn. Domyśliłem się, że mogli po prostu udać się na łowy.
Zaszedłem do szałasu. Nikogo w nim nie zastając, ruszyłem dalej. Napotkałem jakiegoś młodzika z oblepioną błotem nogą. Nie ruszał się spod swojej, uplecionej byle jak strzechy. Udało mi się dogadać i dostać wodę. Koniecznie starał się opowiedzieć mi, co mu się przydarzyło. Gdybym miał streścić to co zrozumiałem, powiedziałbym, że ugryzła go małpa, ewentualnie żona lub siostra. Ogólnie jakaś baba. Pokazał mi dzidę i zaproponował wymianę za koszulę. Starałem się, ale nie udało mi się wykręcić. Zastanawiałem się, jakim cudem, w obozie nie gryzły nas moskity, gdy szliśmy tu z Larą, nie nadążaliśmy się opędzać. Straciłem koszulę, ale hej, miałem włócznię!
Wróciłem. Oparłem patyk o ścianę szałasu i usiadłem w progu.
Kobiety ...
... wróciły tak na oko przed południem. Lara również. Szła na czele pochodu niosącego kosze z liści, różne siatki i nosidełka. Nie widziałem tego całego sprzętu, gdy wyruszały. Na głowie miała wianek z trawy. Nie zdążyłem nawet jej pomachać, gdy skręciła wraz z pozostałymi za wielki szałas niknąc mi z oczu.
Zaraz wrócili też mężczyźni. Cieszyłem się, że nie dostałem zaproszenia na polowanie. Prawdopodobnie uratował mnie status rannego. Miałem nadzieję, że nie zostawili mnie bo uznali za zboczeńca i narkomana.
Szczerze liczyłem na to, że nie byłem odosobnionym, czy nawet rzadkim przypadkiem sfiksowania po gąsieniczkach.
Nikt nic do mnie nie mówił, bo i po co. Ja nie rozumiałem ich, oni mnie. Doskonała sytuacja. Wódz podszedł tylko, potrząsnął jakimś czarnym ptaszkiem i położył go sobie na głowie. Nie wiem po co. Jakiś młodzik doskoczył żeby również pochwalić się swoim pstrym ptaszkiem. Bez słów wsadził palec w zakrwawione pióra i narysował nim sobie kropki na czole, piersi i pępku. Pokiwałem z uznaniem głową i dyskretnie się oddaliłem.
Gdy ponownie wracałem z toalety, napotkałem znów tę dziewuchę. Miała na sobie koszulkę Lary i gdybym nie widział ich obu wcześniej, wracających razem, pewnie bym się zaniepokoił. Udałem, zamyślonego i przeszedłem obok. Przed szałasem spotkałem wreszcie Larę. Bez koszulki. Piersi zakrywała sprytnie, rozpuszczonymi włosami. Siedząc, skubała pstrokatego ptaszka, którym wcześniej chwalił mi się młodzieniec.
Uśmiechnęła się na mój widok już ...