Vagabunda
Data: 04.07.2020,
Kategorie:
funfiction,
lara croft,
tomb raider,
przygoda,
Autor: starski
... krokodyla, czy cokolwiek to było. Zaproponowano mi udział w wyprawie. Ona ku mojemu zdziwieniu też mnie do tego zachęcała. Nie miałem zamiaru walczyć ze smokiem, ale zgodziłem się, w obawie, że któryś z nich zechce przywłaszczyć sobie moje, zostawione na brzegu spodnie. Wziąłem własną włócznie z szałasu i poszedłem za zgrają. Szli nie tylko mężczyźni, była też z nami jedna starsza kobieta i dzieciak. Nie wiem, czy to przez zajście z krokodylem, czy z innego powodu, czułem rosnącą we mnie agresję.
Zanim doszliśmy na miejsce, zatrzymaliśmy się z pięć razy. To na jagody, to nie wiem po co, to znów po miód, którego zresztą nie udało się zdobyć. Co jakiś czas, zgodnie z nową wioskową modą, staruszka robiła loda któremuś z wojowników - ochotników, potem następnemu i tak dalej. Całe szczęście nie stawaliśmy żeby się przyglądać, kto wie na czym to się kończyło. Wyglądało na to, że wzięli ją ze sobą w tym konkretnym celu. Miałem tylko nadzieję, że dzieciak nie szedł z nami jako przynęta.
Krokodyla nie zastaliśmy, ale znalazłem spodnie. Te Lary, podniósł jeden z nich. Uprzedził mnie i nie chciał słyszeć żadnych argumentów. Nie dał się też nakłonić do handlu. Leżały na nim beznadziejnie, związał je sznurkiem z trawy. Połaziliśmy po brzegu, kilku pohałasowało kijami na płytkiej wodzie. Nic się nie działo. Rosła we mnie złość i przekonanie, że wybrałem się z bandą ciamajdów. Dogoniła nas staruszka z kolesiem, który poprzedniego dnia podrywał Larę. Dziwiła mnie jego szeroka ...
... rozbieżność upodobań. Postanowiłem wyruszyć do osady, zanim babcia wzięła się za kolejną porcję lodów. Byłem pewien, że odnajdę drogę nawet sam, ale poszedł ze mną dzieciak, który jednak się uchował i jeszcze jeden łowca.
Zaczynał doskwierać mi głód. Byłem też zmęczony i zły. Po drodze, dzieciak zabił kijem sporego węża. Rozerwał go zębami i oskórował. Łaskawie się podzielił. Mięso smakowało jak surowa kura, ale humor mi się poprawił. Może gorzki napój, miał z tym coś wspólnego. Znów zaczynało się chmurzyć.
Gdy doszliśmy do obozu, nikt nas nie witał i całe szczęście.
Teraz już byłem pewien, że to co wypiłem, albo zjadłem, działało narkotycznie.
Wszedłem do chaty. Był tam szaman, wódz, ich żony, córki, oraz Lara. Jedna z dziewcząt malowała jej kropki na ramionach patyczkiem, nabierając barwnika z liścia. Obaj mężczyźni zmierzyli mnie spojrzeniem, którego znaczenia w żaden sposób nie potrafiłem odgadnąć. Uśmiechnąłem się tylko, licząc na ugodową naturę tego gestu. Nie miałem już ochoty na awantury. Oparłem włócznie o liściastą ścianę. Lara wstała i zbliżyła się do mnie. Piersi zebrane miała pod niebezpiecznie napiętą, liściastą przepaską. Spojrzała mi uważnie w oczy, jakby oceniając stan mojej świadomości. Na jej ustach zakwitł tajemniczy uśmiech. Mogła mówić na głos, bo przecież i tak nikt by nas nie zrozumiał, mimo to, Odezwała się prawie szeptem.
- Pewne sprawy uległy zmianie – zaczęła. Przepaska pasowała do spódnicy. Co raz bardziej przypominała bohaterkę z ...