Burze i rytuały (VI)
Data: 21.07.2019,
Kategorie:
kryminał,
BDSM
dziwne,
Dojrzałe
długa fabuła,
Autor: BlueNight
... nieprzytomnej kobiecie. Kolejne, czujnie wspinały się po kostce, aż ku jej kobiecości, jakby próbując dostać się do dziecka w jej brzuchu. Anna wstała i zaczęła się wycofywać, aż wreszcie zaczęła biec przed siebie. Z każdym krokiem sen zdawał się ustępować. Wreszcie dobiegła do drogi i opadła bez czucia.
Marek Szacki nerwowo łypał na drogę, chowając się pod szerokim kapturem. Dawno nie pamiętał burzy podobnej do tej. Pojechał do jednego z gospodarstw, gdzie mieszkała samotna staruszka z psem. Powoli przeklinał zamartwiającą się żonę, która zwykła od kobieciny kupować jajka i inne produkty. Nie mógł odmówić, gdy prosiła go o sprawdzenie, czy z babunią jest wszystko w porządku. Mimo to, po drodze, dwa razy mijał zwalone drzewa i jedynym, co go trzymało tutaj była odległość. Wolał przeczekać niepogodę pod starym domostwem niż ciągnąc się przez mrok, ryzykując przegniecenie przez spadające drzewo. Poszedł do auta i schował się w środku. Kolejny rozbłysk pioruna rozdarł niebo. W oddali dało się słyszeć ogromny huk.
„Pewnie kolejne drzewa”, pomyślał, próbując jakoś rozłożyć przeciwdeszczową kurtkę na fotelu kierowcy, by choć trochę przeschła.
„Kurwa”, rzucił, wpatrując się, jak drzewa w oddali kładą się przygniatane przez wiatr.
Wysiadł i popędził ku drzwiom starego domostwa. Tym razem, zamiast pukać uderzał w drzwi, by po kilku uderzeniach stanąć przed niską, tęgą kobieciną, która wyrosła w otwartych drzwiach.
– Moja żona prosiła, bym sprawdził, czy wszystko u pani ...
... w porządku – wykrzyczał. Starsza kobieta przyjrzała się mężczyźnie i gestem zaprosiła go do środka.
– I w taką pogodę się pan tak fatygował. Oj, było.
– Żona by mi spokoju nie dała.
– Toż mój dom murowany, on i nie takie rzeczy wytrzymał.
– Wichura, że drzewa łamie, jak zapałki. Dawno czegoś takiego nie widziałem.
– Oj, kara boska panie Marku. Napije się pan herbatki?
– Tak poproszę.
– Przeczeka pan ten żywioł w ciepełku tutaj – zaproponowała życzliwie, człapiąc w głąb wąskiego korytarzyka. Ciemne pomieszczenie rozświetlało tylko kilka mrugających świec.
Po kilku godzinach burza ustąpiła. Korzystając ze spokoju, Marek ruszył w stronę domu. Droga była w jeszcze gorszym stanie. Jakimś cudem udawało mu się manewrować między połamanymi drzewami i z trudem przedarł na wolną przestrzeń. Skręcił w rzadko uczęszczaną drogę przez łąki, licząc, że będzie tam bezpieczniej. W radiu słychać było tylko statyczny szum.
W trakcie pokonywania kolejnego zakrętu przed Markiem wyrosła jasna postać. Ostro przyhamował, by sprawdzić, kto to, a potem ochrzanić za wchodzenie na środek drogi. Po chwili zdał sobie sprawę, że blada kobieta wygląda, jak duch. Jasna koszulka była brudna i podarta, podobnie podrapane do krwi uda i włosy, pomiędzy którymi dało się dostrzec drobiny błota i liści.
– Pomocy – wyrzuciła z siebie, błagalnie. Marek owinął półprzytomną dziewczynę kurtką i posadził na przednim siedzeniu.
Anna zdała sobie sprawę, że leży zwinięta, niczym embrion na ...