Saga o gwiezdnej kobiecie, czyli wyznanie…
Data: 21.08.2021,
Kategorie:
Nastolatki
Dojrzałe
Masturbacja
wspomnienia,
historia,
Autor: Agnessa Novvak
... kontynuowania edukacji, postanowiłam sobie w międzyczasie dorobić. Co prawda nie było to konieczne, bo regularna pensja ojca i całkiem spore wpływy z prowadzenia księgowości, korepetycji i innych podobnych zleceń przez matkę wystarczały aż nadto na naprawdę komfortową egzystencję. Jednak nie tylko nie chciałam być dla nich obciążeniem, ale w pewnej chwili zrobiło mi się wstyd. Tak zwyczajnie, po ludzku. Od kiedy bowiem zaczęłam obracać się w towarzystwie owych Git, Bynków, ich rodziców, krewnych i znajomych, zrozumiałam, w jakiej złotej klatce do tej pory żyłam. Cóż, lepiej późno niż wcale.
Nie musiałabym kiwnąć małym palcem, a i tak stać mnie było, aby co niedzielę wracać z targu nie tylko z nową chustką, ale i choćby sznurem korali. Tymczasem taka Gita nie mogła sobie pozwolić na podobne zbytki nawet przy okazji największego święta. Dość powiedzieć, że za jeden mój pierścionek – zakładany ot tak, na co dzień, w roli zwykłej błyskotki, której nawet nie byłoby mi specjalnie szkoda zniszczyć czy zgubić – mogłabym kupić wszystko, co nosiła na sobie: od trzewików po wspomnianą wstążkę. Mimo że właściwie wszyscy w jej rodzinie, włącznie z Bynkiem, nie zwykli marnować dnia na podziwianie przyrody.
Najpierw rozpoczęłam poszukiwania na własną rękę, jednak za każdym razem zderzałam się ze ścianą w postaci bariery kulturowo-językowej. Niby rozumiałam już całkiem sporo, w czym bardzo pomagała mi znajomość podstaw niemieckiego, natomiast z mówieniem wciąż niespecjalnie sobie ...
... radziłam. Owszem, umiałam deklamować z pamięci różne inwokacje, sonety, a nawet całkiem obszerne fragmenty klasycznych dramatów, a mową Puszkina posługiwałam się nie gorzej niż pijany jegier, ale tutaj były to umiejętności równie przydatne, co uprawa drzewek pomarańczowych w kopalni. Znaczy apluzin na grubie. Czy jakoś tak.
Dlatego zwróciłam się – cóż za zaskoczenie – do Gity, by mi coś doradziła. Ta zaś wypytała, czego mniej więcej szukam, po czym oznajmiła z wielce ważną miną, żebym najlepiej poszła pod miejscowy urząd i przejrzała tablicę ogłoszeń. Wybrałam się tam więc następnego dnia, lecz niczego pasującego tak do moich wygórowanych oczekiwań, jak tym bardziej miernych kwalifikacji nie znalazłam. Szybko spostrzegłam natomiast, że oferty rozwieszano z samego rana, więc zaczęłam wstawać skoro świt, by przejrzeć wszystkie, nim całkiem spory tłumek podobnych mnie poszukiwaczy zatrudnienia zdąży się zebrać. Zwłaszcza że przepychanie się między miejscowym lumpenproletariatem, amatorami zawartości cudzych kieszeni oraz rozwydrzonymi przekupkami nie należało do ani przyjemnych, ani bezpiecznych zajęć.
Niestety, moje starania wciąż nie przynosiły rezultatu. Aż wreszcie, gdy miałam już zrezygnować i szukać szczęścia gdzie indziej – choćby przy typowych pracach sezonowych, których przy okazji zbliżających się wakacji pojawiało się coraz więcej – wypatrzyłam coś naprawdę ciekawego: nie nabazgraną odręcznie na utłuszczonej kartce w kratkę, a wypisaną maszynowo na bielutkim papierze ...