Co za VIP..., cz. 1.
Data: 02.11.2021,
Kategorie:
Mamuśki
Autor: Tomnick
... może ironia i sarkazm w jednym?
Weszliśmy do salonu. Eee, taki sobie. Naprawdę! Kort by się w nim nie zmieścił. Ale za to wysoki i te żyrandole... Przez dłuższy moment gapiłem się, jakbym chodził w muzeum za przewodnikiem.
Nasza rozmowa trwała jeszcze chwilę, a ja ciągle zerkałem w jej dekolt. O, chyba widziałem część sutka... Dekolt? To były dwa, spięte na karku, szerokie pasy materiału ozdobnie udrapowane i prawie schodzące się w pasie. Sukienka bez pleców, więc i z boków widziałem część piersi. Stanika nie założyła. Kontrast z jej wyglądem z pracy był tak duży, że nie potrafiłem przestać jej oglądać i podglądać.
Joanna była świadoma mojej szczeniackiej ciekawości, ale nie peszyła się. Raczej czerpała przyjemność z rozbierania wzrokiem. Nawet raz czy dwa przesunęła palcami po udrapowanym materiale, nieco wyraźniej odsłaniając biust.
Jej mąż, po uściśnięciu mi dłoni i wydeklamowaniu zdawkowej formułki „Żona dużo o panu mówiła”, zostawił nas. Z ulgą stwierdziłem, że również ubrał marynarkę w sportowym stylu, ozdabiając koszulę elegancką apaszką. Dostałem drinka i wtedy solenizantka, życząc udanej zabawy, opuściła mnie.
– Bądź cierpliwy. Później zajmę się tobą... – obietnicę wyszeptała, patrząc mi w oczy. Poparła ją uśmiechem i dyskretnym ściśnięciem łokcia. Odchodząc, minęła mnie w taki sposób, że otarła się piersią o moje ramię i plecy. A tłoku nie było...
Stanął mi! Sam tkwiłem pod ścianą, jak sierota, i kolejny raz upewniałem się, że nie jestem we ...
... właściwym miejscu. I niecierpliwie czekałem na jej powrót.
– Nie mój świat, nie moje małpy – westchnąłem. – Ale popatrzeć można. I nażrę się. Jak Dyzma...
@
Z drinkami, kiedy już zeszli się wszyscy goście, odsłuchaliśmy w ogrodzie mini-koncertu kwartetu smyczkowego. Nie znam się i nie lubię muzyki poważnej, ale tkwiłem tam jak wszyscy. Po tej „uczcie dla uszu”, jak stwierdził pan domu, trwającej ze dwadzieścia minut, wróciliśmy do salonu i skorzystaliśmy ze szwedzkiego stołu. Sądząc po reakcji części gości, a może nawet większości, też gówno znali się na muzyce poważnej.
W salonie zrobiło się gwarno. Niektórzy rzucali się na jedzenie, jak wypuszczeni z turnusu dla grubasów. Z kolei inni ignorowali wszelkie potrawy i tłoczyli się przy alkoholach w ogrodzie i w salonie. Obydwaj barmani nie mieli chwili przerwy. Szczęście, że część alkoholu kelnerzy roznosili na tacach. Kiedy w salonie objadano się frykasami, w ogrodzie rozstawiono stoliki, które obsiadła większość gości po zakończeniu posiłku. Kwartet usytuowany w głębi ogrodu teraz grał znacznie lżejszą muzykę. Kolorowe lampiony rozjaśniały ogród pogrążony w mroku, reflektorki oświetlały wybrane drzewa. No, nastrój do rozmów i zabawy, jak znalazł.
Gospodarze głośno dyskutowali ze znajomymi na temat usytuowania basenu w ogrodzie. Zamierzali wybudować go w przyszłym roku. Wszyscy stali z kieliszkami w dłoni.
– Głupi pomysł – smutno uśmiechnąłem się, kiedy pomyślałem o moim prezencie. – Może jakaś moja rówieśniczka ...