Pogrzebywacz (I). Pośmiertny sen
Data: 16.06.2023,
Kategorie:
zombi,
santa muerte,
zakład pogrzebowy,
nieznajomy,
Autor: Man in black
... autosugestia, czy faktycznie temperatura spadła o kilka stopni.
– Próbuje mnie pan wkręcić? – Na twarzy dziewczyny pojawił się strach.
– Przysięgam, że nie.
Milczeli pełni konsternacji, czując coraz większą niepewność. Wyobraźnia zaczęła im podsuwać irracjonalne wizje. Zwłoki wyglądały teraz na złowrogie, przyczajone i gotowe do ataku.
– Może zrobimy sobie przerwę? – zaproponował Wojtek.
Jego nerwy uległy zaskakującemu rozstrojeniu. Zapragnął nagle towarzystwa. Zaproponował dziewczynie lampkę koniaku. Roksana przyjęła propozycję z wdzięcznością. Wojtek rozpalił w kominku i usiedli zwyczajowo na „swoich” miejscach. Wiatr wył żałośnie za oknem, potęgując tylko niesamowity nastrój, któremu ulegli.
– Chyba daliśmy się porwać fantazji – mężczyzna próbował przekonać samego siebie.
– Tak, wszystko przez pańskiego pracownika, jak on się nazywa... – Roksana poszukiwała imienia w pamięci.
– Adam, no właśnie, Adam. Wszystko przez tę idiotyczną historyjkę.
Opróżnili kieliszki w milczeniu. Wojtek powoli odzyskiwał rezon, ale do osiągnięcia pełnego spokoju potrzebował więcej alkoholu. Nalał kolejną porcję koniaku. Roksana również wpatrywała się w butelkę, jakby widziała w niej zbawienie. Nagle wzrok dziewczyny powędrował gdzieś ponad ramieniem Wojtka. W jej oczach pojawiło się zdumienie i strach. Wyciągnęła przed siebie palec, jakby wskazywała widmo stojące za plecami swojego szefa.
– Czy to... – przełknęła ślinę, jej twarz przybrała kredowobiałą barwę – ...
... ...czy to jakiś żart?
Odwrócił się gwałtownie.
– Jaki żart? O czym... – urwał wpół zdania.
Wpatrywali się z niedowierzaniem w psycho-sonar, którego wahadło delikatnie poruszało się na boki. Wojtek poczuł się, jakby połknął bryłę lodu. Upiorne, zimne łapsko strachu ścisnęło go za gardło, za serce, przedostało się do żołądka, gdzie wbiło mu boleśnie pazury, wreszcie zimne palce ścisnęły go za jądra, które błyskawicznie się skurczyły. W tym czasie wahadło nieubłaganie kołysało się z coraz większą werwą przy akompaniamencie wyjącego wiatru i deszczu bębniącego o parapet, jakby noc przygrywała marsza żałobnego.
– Nie wierzę – mężczyzna wychrypiał z trudem. – To naprawdę działa.
Powinien się cieszyć, ale nie potrafił.
– Czy to znaczy... – kieliszek w dłoni Roksany drżał – ... czy to znaczy, że tamta... – przełknęła ślinę – ...tamta wytatuowana suka nie całkiem odeszła?
Przytaknął bezgłośnie. Nie potrafił dobyć z siebie żadnego dźwięku. Jego szczęki zacisnęły się boleśnie.
– Jaki jest plan? – Roksana walczyła z narastającą paniką.
Wzruszył ramionami, dając do zrozumienia, że nie ma zielonego pojęcia, co robić dalej.
– Chce mi pan powiedzieć, że bawi się pan w to okultystyczne gówno, a nie ma pan planu awaryjnego? – zirytowała ją naiwność gospodarza.
– Ok, musimy się uspokoić. – Wojtek wziął głęboki wdech. – Po prostu pójdę tam i zobaczę, co się dzieje.
– To bardzo głupi pomysł.
– Ma pani lepszy?
Nie miała, więc Wojtek podniósł się ciężko i ...