Kontener
Data: 10.10.2019,
Kategorie:
stara,
obsesja,
seksoholizm,
zbiorowy,
pies,
Autor: DwieZosie
... z tobą gadać. Lubię ciebie.
Wtedy mnie tknęło.
- Panie Krzyśku... - szepnęłam – Przepraszam, miałam wtedy zły dzień. Zresztą, tutaj prawie każdy jest taki. Jeśli któregoś wieczora będzie miał pan ochotę wyskoczyć na miasto, tym razem na pewno potowarzyszę.
- Super! – niemal krzyknął, cały rozpromieniony. - Katja, ale mówmy sobie po imieniu, dobrze?
- W porządku.
Kiedy odszedł, jeszcze długo uśmiechałam się sama do siebie. Byłam pewna, że wkrótce kierownik wróci z gotową propozycją, zaś obecnie cieszyła mnie każda alternatywa wobec przesiadywania w zgniłym kontenerze.
- Co z tobą, Katjeńko? – zagadnęła Aneta, podchodząc do mnie, jak gdyby nic się nie stało. - Nadal się dąsasz? Nie wiedziałam, że jesteś taka wrażliwa. Jaja sobie z ciebie robiłam, nic więcej. No już, nie gniewaj się, dziecino... – To mówiąc, pogładziła mnie brudnym łapskiem po policzku.
Wieczorem popadłam w niepokój. Krzysztof nie dzwonił, nie pisał, ani też nie przychodził. Robiło się coraz później. Aneta już dawno odhaczyła swoją tradycyjną drzemkę. Wypaliła pół paczki szlugów, przeczytała dwa rozdziały romansidła, a teraz szykowała się do wyjścia pod prysznic. Było bardziej, niż pewne, że niebawem jakiś młody gach zabłądzi do naszego baraku. Aneta dbała o higienę jedynie z myślą o kochankach. W samotne noce nie zawracała sobie głowy myciem czy choćby przebieraniem się przed snem.
Wystukiwałam Olegowi korowód bezsensownych esemesów, tylko po to, by zająć czymś głowę. Pisałam, że pada. ...
... Że jest zimno, smutno, że nienawidzę Polski. Tęskniłam za nim, ale miałam też trudność z przeliterowaniem swoich uczuć. Z jakiegoś powodu nie potrafiłam użyć tego jednego słowa: „tęsknię”.
Oleg w zasadzie odwdzięczał się tym samym. Opisywał wygląd szczecińskich ulic, smak tamtejszych pasztecików albo piwa. Zachwalał atmosferę w pracy i wysoką kulturę osobistą zwierzchnika. Ani razu nie pozwalał sobie na jakąkolwiek aluzję do naszego związku. Tak jakby wcale mu na nas nie zależało.
W końcu minęła dwudziesta i stało się jasne, że tego dnia Krzysztof już nie złoży żadnej towarzyskiej oferty.
Wzięłam kosmetyczkę, zarzuciłam na siebie plastikowy worek, po czym wyszłam. Ruszyłam przez zabłocony plac w stronę blaszaka z prysznicami. Deszcz zacinał z taką mocą, że aż trudno było rozpoznać otoczenie. Po drodze minęłam rozpędzoną Anetę. Biegła w klapkach, zapadając się w grząskim błocie.
- No i po co się myłam? - rechotała. - Przecież wystarczyło wyjść na dwór na golasa.
W łazience było pusto i cicho, co sprawiło mi sporą przyjemność. Nawet widok brudnych, pordzewiałych kabin nie odbierał dobrego humoru. Ceniłam sobie każdą chwilę samotności.
Zimny deszcz opadał z łoskotem na blaszany sufit, zaś kilka centymetrów niżej strumień gorącej wody otulał moje ciało. Budowla, w której zażywałam kąpieli, była żałośnie mizerna, niejako prowizoryczna, ale i tak czułam wdzięczność do jej konstruktorów.
- Niech żyje cywilizacja – śmiałam się pod nosem.
Błogi spokój zmąciło ...