Kontener
Data: 10.10.2019,
Kategorie:
stara,
obsesja,
seksoholizm,
zbiorowy,
pies,
Autor: DwieZosie
... założenie rodzinnego gniazda. Jeszcze tylko dwa, może trzy lata zesłania, a nasza przyszłość zostanie ostatecznie wyklarowana. Będzie nas stać na nowe gipsy, farby, armaturę, meble. A może jeszcze coś zostanie. Wtedy przeznaczymy to na małe dziecięce łóżeczko, o którym coraz śmielej rozmawialiśmy.
Oleg pracował teraz w Szczecinie. Pomagał stawiać jakiś wielgachny budynek i dzień po dniu przesyłał esemesy, relacjonujące postępy w pracach. Podobnie jak ja, rzadko pozwalał sobie na czułe słówka. Zwykle ograniczał się do jednego pożegnalnego: „całuję”.
Natomiast tego dnia, gdy wredna Polka sugerowała mi, że jestem brzydka i sfrustrowana, potrzebowałam czegoś więcej, niż „całuję”. Reagowałam wręcz ze złością na kolejne suche wiadomości, zawierające opisy planu budowy oraz wyrazy satysfakcji z wykonania betonowych odlewów.
Kierownikiem robót był wysoki, niezdrowo chudy brunet o imieniu Krzysztof. Wydawał się sympatyczny, choć dla większości jego podwładnych uchodził za ciamajdowatego i nieporadnego. Był synem kobiety, która w latach dziewięćdziesiątych zbudowała ten biznes od podstaw, a teraz nadal zarządzała nim twardą ręką. Krzysztof przechodził coś w rodzaju zawodowego szkolenia, tak aby był gotowy na przejęcie sterów w firmie, kiedy przyjdzie na to czas. Pewnie dlatego jego ludzie tak bardzo go nie lubili.
O poranku wykonał rutynowe tasowanie i porozdzielał nas na poszczególne lokalizacje w mieście. Przypadło mi sadzenie małych brzózek i krzewów w parku, z ...
... którego dzień wcześniej wyjechały glebogryzarki. Aneta miała robić w zasadzie to samo, ale na szczęście Krzysztof posłał ją na drugi kraniec miasta, gdzie czekały na nią dwa niewielkie skwery oraz przydrożne pasy zieleni. Z dużą przyjemnością pożegnałam się z widokiem koleżanki na cały boży dzień.
Babrałam się w zabłoconej, zimnej glebie, pachnącej świeżym nawozem. Szare, ponure polskie niebo zraszało mnie drobnym deszczem.
Chłopaki dookoła pracowali w powolnym tempie, raz po raz wymieniając się jakimiś kretyńskimi dowcipami. Pokazywali sobie coś w telefonach, opowiadali o sukach, cipach, bolidach albo urządzali konkurs na najgłośniejsze pierdnięcie.
W tym czasie Krzysztof dyskutował z dwoma starszymi paniami, które reprezentowały lokalny urząd miejski, czyli zleceniodawcę. Tłumaczył coś, obrazowo gestykulując oraz ilustrując opisywane kierunki szerokimi zamachami. Panie przytakiwały z założonymi rękami. Wydawały się być zadowolone z tego, co zobaczyły.
Na koniec cała trójka podeszła w moją stronę. Krzysztof niemym gestem zasugerował, bym oderwała się od roboty, a następnie zapozowała do zdjęcia, jakie zamierzali wykonać. Jedna z kobiet stuknęła palcem w telefonie, potem zmieniła ją ta druga. Kilka dotknięć palca i robota była wykonana.
Kiedy urzędniczki zniknęły z placu budowy, kierownik wciąż długo stał przy mnie. Obserwował, jak grzebię dłońmi w glebie, robiąc miejsce pod nasadzenie.
- Powinienem pogonić tych wszystkich lamusów, co? - zagaił rozbawionym ...